“There are two ways to reach me: by way of kisses or by way of the imagination. But there is a hierarchy: the kisses alone don’t work.”/Anaïs Nin

poniedziałek, 29 grudnia 2008

Praca domowa...

fot. DZID



Są takie spotkania, wydarzenia i chwile, kiedy nie chcemy uronić nic z czaru słów, które docierają wprost do serca, niczym promienie rentgenowskiego słońca. Pamiętam dzień, w którym deszcz chłostał z impetem chodnik, a ja przemierzałam ulicę krokiem śpiewnym, lecz niewyjaśnionym co do celu tej przechadzki. Niebo było już zmęczone, a ja przemoknięta. I znalazłam się w miejscu magicznym, wypełnionym starymi książkami, zapachem wanilii i farby, która zastygła na przylegającym szczelnie do ściany obrazie. Wylądowałam w antykwariacie. Kiedy przeglądałam książkę o XVIII - wiecznych obrazach pastelowych i próbowałam pozbierać rozsypane myśli, do księgarni wszedł profesor, u którego pisałam pracę dyplomową. Lingwista, historyk, filozof i kulturoznawca. Typ niezłomnego poszukiwacza i najbardziej szalony naukowiec jakiego znałam.

Wraz z nim do tego niewielkiego pomieszczenia wtargnęły wspomnienia ze studiów. Nigdy nie wątpiłam w to, że siła słowa zależy i pochodzi od potęgi ducha. Ja marzyłam o jednym. O tym, że kiedy dorosnę zostanę dr Winiarzem. W niewielkim procencie Alfą i Omegą, człowiekiem renesansu, dla którego wiedza nie stanowi żadnej tajemnicy. Przy tak światłej postaci wciąż czujemy się jak w fazie pieluch. Kiedy słuchałam jego wykładów był absolutnym pochłaniaczem uwagi. Opanowywał niepostrzeżenie przestrzeń naszych oszołomionych umysłów. Jego myśli były tak żywe, jasne, tętniące, pełne dowcipu, namysłu i holistycznej spójności. Pasja, żar, zero zniechęcenia i władanie słowem w sposób precyzyjny, jak podczas szermierki, z obowiązkowo wpisaną anegdotą. Ten facet zawsze wiedział co powiedzieć, a komponowanie pracy pod jego okiem przypominało a to podróż w nieznane, a to wędrówkę do rzeczywistości pozazmysłowej. Nie trudno było za tym pójść w zaufaniu oraz pełnym zrozumieniu. W tych słowach, czasem wieloznacznych, lepkich i nieskończonych zaklęte były obrazy, zapomniane zapachy i sam smak. Sprawiał, że moje wewnętrzne zmagania i rozterki egzystencjalne stawały się łatwiejsze do rozwikłania. Przy tym nigdy nie manipulował wolnością, czy organizacją życia według mojej własnej wizji.

Ale...

Zaraz potem zdałam sobie sprawę, że człowiek przez całe życie otrzymuje znaki, wskazówki, jest doświadczany zdarzeniami w strumieniu codzienności. Stają się one zachętą i natchnieniem do zmian. Czy to za sprawą profesora, rodziców, mentora, idola, mężczyzny, kobiety, artysty przyjaciela - geja, czy...architekta marzeń...

Codziennie odrabiamy lekcje z życia. Staram się być czuła na głos we mnie. Jest on tym wyraźniej słyszalny, im bardziej staję się dzieckiem...

Patrzę...

Słyszę...

Oddycham...

I jestem...



fot. DZID

środa, 24 grudnia 2008

Wspomnienie...

***



***


Magiczna Wigilia...

Święta mojego dzieciństwa pachniały choinką, nadzieją i tajemniczością. Przywoływały poczucie bezpieczeństwa, bliskości i trwałości. Bez tego zmęczenia kosmosem, zanurzania się w otchłani problemów. Ciepło domowników i gorący oddech, który malował obrazki z miłości na oszronionych szybach, wprawiały w stan podekscytowania. Wypatrywanie pierwszej gwiazdki na roziskrzonym niebie, było jak nieoczekiwana erupcja światła. Sople lodu miały twarz uśmiechniętych Aniołów. Emocje dyndały jak choinkowe bombki, w których odbijały się jarzące lampki. Za oknem sypał śnieg – gęsty, diamentowy pył. Lekki płatek frywolnie tańczył na wietrze. Ze skrawków myśli budowałam marzenia. Rozbiegany i niewinny wzrok podążał za babcią i jej nieziemskimi smakołykami, stworzonymi według zastrzeżonych receptur. A Mama ubierała choinkę. Najpiękniejszą. Z Anielskim włosem i brokatowymi bombkami. W tle wybrzmiewała kolęda... przygrywana odrobinę nieudolnie na 4 ręce z bratem bliźniakiem. Po domu leniwie kręcił się znudzony kociak i badawczo przyglądał mu się pies, oszołomiony zapachem świątecznych potraw i ciast. Tata przyrządzał złocistego karpia... 


święta... pamiętam, że istniały...



piątek, 5 grudnia 2008

SnowySoul ... wiesz za co. Za cudowne rozmowy o kwestiach trudnych i banalnych, za uświadamianie, że rzetelne i uczciwe poszukiwanie nie jest podróżą w nieznane. I za ten świetlisty piorun w przekazie, za poszerzanie granic, za właściwe reakcje i bezdyskusyjną obecność... No i za dźwięki Ramblin' (wo)man ...


***

czwartek, 4 grudnia 2008

Nieme uczucia

W pewne przenikliwie zimne popołudnie postanowiłam wypełnić organiczną przestrzeń tylko sobą. I...myślami, niesfornie kołaczącymi się po użyźnianej deszczem duszy. To nawet nie był rodzaj pobudzenia motorycznego, ale swoiste sam na sam. A pytania, które zawisły w powietrzu mnożyły się niczym muszki na porzuconym ogryzku. Uciskały, dławiły, domagały się odpowiedzi. Znowu 'odjechałam' jak czerwony autobus, pędzący po usianej znakami zapytania drodze. Kiedy gromadzę w sobie emocje odbijające się od energii wydarzeń, przyjmuję zasadę, że muszę wytrwać w milczeniu. Wolę zbierać zmysłami krajobrazy i utrwalać je w sobie.


Rozmyślania skupiły się wokół prawdy o stanie ludzkiej duszy. Jedynej, niepodzielnej, prawdziwej. Czy pamiętamy w ogóle czym ona jest? Dusza. Ucieleśnienie wnętrza, które niszczeje i wymaga generalnego remontu. Ludzie wydają fortunę, żeby przywrócić w sobie piękno, ale te wysiłki nie przynoszą żadnego rezultatu, bo błyskotką nie odwrócą uwagi od tego, co najważniejsze i niewidzialne. Ducha.


Widząc tylko twarze nie dostrzegamy serc. Nie kupujemy prostych przekazów, zwyczajnych gestów, nie reagujemy na głos innych, bo nasz słuch nie sięga tak daleko.. Czy serca mogą zobaczyć tylko Anioły?


Dalej przemierzam bezludny park. Czas rytmicznie pulsuje, a ja mam ochotę, by zaszy
ć się w opadłych liściach tak głęboko, jak to tylko możliwe. I pomilczeć, odurzając się zapachami resztek jesieni, dotykiem cieni drzew, złotem gasnącego słońca....


Zawsze chciałam ... rozważania przerywa SMS.„Rascwietali jabłoni i gruszy, papłyli tumany nad riekoj, wychadiła na bierieg Pipilanca. Chodź do naleśnikarni...( pipilanca, moje alter-ego)

Junior, stary kumpel, człowiek renesansu i teatru, filmowy partyzant, wywołał mnie z lasu...

Rozmawiamy, będąc super-sobą, naturalnie, jak zawsze, przez 10 lat znajomości. Kiwamy do siebie nawzajem głową. To potakiwanie charakterystyczne dla osób z trylionem dziwnych zainteresowań i plątaniną myśli.

Jest wiele spraw, które tak się kłócą z moim światem – przerywam chwilowe milczenie. Dlaczego w ludziach jest tak wiele teatru? - pytam mojego rozmówcę. A może to lęk, maski szpan?Dlaczego karmienie złudzeniami, pozorami sprawia im taką frajdę? Po co to wszystko?To jakieś nieśmieszne, że tak powiem „wykonywanie sobie jaj”...


Nie rozumiejąc przyczyny, zawieszam nagle głos, przygryzam paznokcia i uśmiecham się niepewnie pod nosem. Kontynuując... Przecież zwykły gest czy rozmowa nie odbierają ludziom magii i tajemniczości...?

Spotykam tysiące twarzy, słyszę miliony słów. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, iż nie istnieją one w oderwaniu od łańcucha powiązań, jaki przy tym powstał. Nic co się dzieje, nie jest przypadkowe. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Każde słowo, gest, wewnętrzne i zewnętrzne wrażenie, pragnienie, intencja, łza, krzywda, żal kształtują moją codzienność. Dlaczego? Dlaczego więc Bóg trzyma mnie za nogi i ostrożnym, ale pewnym ruchem zabiera mnie od tego, czego chciałabym doświadczyć? Może nie jest mi to przeznaczone? Może lepszego życia - z gwarancją i z dostawą do domu nie można sobie kupić, tylko je wypracować?


Przestałam zastanawiać się i mózgować intensywnie jak usprawnić swój pospiech. Ok. Żyjemy na miarę naszych czasów. Raz w szaleńczym biegu i w bezdechu. Raz bezradnie i z podciętymi skrzydłami. Nie. Nie chce powiedzieć, że dopiero wczoraj odkryłam, że w życiu ważne są przede wszystkim emocje i prawdziwe, żywe, palące uczucia. Chce użyć stwierdzenia dosadnego, ale szczerego: Stale sobie czegoś odmawiam, niczym mniszka pacierz w swojej celi. A przecież jestem stworzona i powołana do spraw piękniejszych i wznioślejszych. I co? I guzik z tej egzystencji mam! I stąd pytanie... Czy jest to wynik mojej decyzji - pewnej, świadomej, nieodwołalnej, bo tak postanowiłam? Koniec. Kropka. Czy może wynik tego, ze sobie czegoś zabraniam, postępując wbrew sobie? Emocje, uczucia, zmysłowe wędrówki. Jest ogromna różnica w tym, jak to postrzegamy, a jak tego na co dzień doświadczamy i z jaką intensywnością przeżywamy. Moje ja - raz przekorne, innym razem ironiczne, a za chwile zatopione w kobiecości, domaga się, by ktoś poprowadził je za rękę... Nie proszę o więcej...


Emocjami nie rządzi przypadek, rządzi nimi miłość...
Jest w stanie przedefiniować wszystkie pojęcia i nasze myślenie. A jednocześnie wywrócić całe życie do góry nogami. Wszystko inne przestaje mieć jakąkolwiek racje bytu, traci na ważności; miłość wynosi nas na szczyt, z którego widać całą prawdę. Zobaczy ją tylko człowiek będący w prawdzie, bo wie, co należy czyni
ć... Ale do prawdy trzeba dotrzeć. Do prawdy o sobie, o innych i o otaczającym nas świecie.


Kiedyś przecież powstaniemy na nowo, ulepieni z materiału, który zebraliśmy z miłości.


A w tle dźwięczy „In my mind” ...


"(...)They say if you love something
you've got to let it go
and if it comes back
then it means so much more.
but if it never does
at least you will know
that it was something you had to go through to grow(...)"


...przytakując twierdzeniu, że tylko Miłość potrafi rozpoznać Miłość...




wtorek, 18 listopada 2008


**********

Moje myśli najbardziej kochały kwadrans po godzinie
Tantrycznie...
Tęskniły słowami przyprószonymi kurzem
Nieprzytomnie...
A przedtem ustał marsz tęczowych myśli
Niespokojnych...
Dryfujących pod palcami klawiatury
Doznań magicznych...
Wybrzmiał nadmiar i niedosyt
Ożywczy nektar skroplonych marzeń
Tęsknota za pozostałą częścią całości...

**********

W tamtej chwili – onieśmielenie czystą emocją i wiosna w sercu
Dziś - otulona purpurą liści, refleksyjna jesień z miedzi
Świadomoś
ć,„wczoraj” zagospodarowała moje kardiologiczne poletko samotności...
Obsiane teraz naiwną projekcją wyśnionej sprzeczności

Utracone to, co nawet nie powstało...
Niedopełnione niespełnienie i to, co zabolało
Deszczowy poranny oddech otarł się o rozważania


Czy wiedzieć, to już móc?


**********

poniedziałek, 20 października 2008

Wyobraziłam sobie...

Wyobraziłam sobie, że świat uległ przeobrażeniu, a efektem tego niewytłumaczalnego i nagłego aktu przemiany stało się odkrycie śladów człowieka, który dobro i miłość czyni codziennością...


Wyobraziłam sobie ludzi czułych na piękno, kolory, dźwięki muzyki, krople deszczu i słoneczną wolność za oknem. Ludzi, potrafiących dostrzec szczególność zamkniętą w każdej chwili dnia. Ludzi, którzy nie są zmęczeni...


Wyobraziłam sobie utkaną z prawdziwych emocji tkankę relacji międzyludzkich – nie kruchą, słabą, płytką, ulotną i powierzchowną, ale dotkniętą konkretnym działaniem. Widziałam zaufanie, rozmyte jakby, ale osiągalne...


Wyobraziłam sobie dom - miejsce duchowe i bezpieczne, gdzie choćby pod gołym niebem ludzie są razem. Dom jako stały i trwały punkt określający kierunki podróży, w której błądzimy i odnajdujemy utracone ślady.



Wyobraziłam sobie świat bez zawiści, bez kpiących zachowań i nieszczerych spojrzeń. Bez upoważniania tłumu 'rozstrzygających', 'decydujących' i 'oceniających' do nieustannej krytyki...


Wyobraziłam sobie siebie - czułą na głos we mnie, nie odwracającą uwagi duszy od niewypowiedzianych tęsknot, wolną, patrzącą na siebie dojrzale i z dystansem, emanującą niewyczerpalną siłą i żarem miłości, wyciszoną i pewną...



Wymarzyłam sobie...

poniedziałek, 13 października 2008

CACKO Peszkowe...


Preludium do Awarii

***Lubię twoje to i lubię też tamto*** Rozpadam się na kawałki, kłębki, strzępki, niedopałki***Jak ocean niespokojny, w mojej głowie gwiezdne wojny***Ty mnie zbierasz i z powrotem sklejasz.***Cała jestem bałaganem i twoim wojennym stanem***Wierze w ciała zmartwychwstanie poprzez czułość, przez kochanie***Inwentaryzacja, przerwa w dostawie, pauza, spacja***Ty prasujesz pomięte moje sny i ty karmisz w mojej głowie głodne psy*** Ciało z ciałem niech się sklei, od niedzieli do niedzieli niech trwa***Chce pokochać Anioła, który ma na moim punkcie fioła***Taki krótki SMS, czekam, przyleć i mnie weź***możesz mnie posolić albo wymiętolić*** przez sen czuję cię i śnię że cię chcę***tęsknota we mnie siedzi jak drucik z miedzi***zabiorę i przemycę twoją tajemnicę*** Chcę być twoją kurką, niedzielnym obiadkiem***Przykryję cię sobą, ciepłą mą osobą*** Rosół z siebie robię i podaję tobie, wprost do ust, mój niedzielny biust***Samolot pisze wiersz na niebie, wysyłam go do ciebie***Do snu cię utulę, ciałem opatulę***Śpij i śnij, z moich ust ciemność pij***Ukradnę cię zabiorę, umyję i przebiorę***Pralka pierze, ja nie wierzę w nic***Marznę bez ciebie, zamarzam powoli***Zawijam się w dywan, twym zapachem się przykrywam***Jak gejsza bez kimona, Joko Ono bez Lennona***Bez ciebie mróz***Jestem misiem, kochać chce mi-się.***Do snu cię ukołyszę, lecz najpierw się tobą nasycę***Będę twoją kurką, twoim cackiem z dziurką***Lubię twoje to i lubię też tamto***Awaria Maria***


(Maria Awaria)


Kiedy przepuszczam emocje przez maszynkę do mięsa, słucham płyt organicznie zmysłowych i refleksyjnych. Wyposażonych w mocno wykolejony liryzm artystek w pełni świadomych. Wtedy robi się jaśniej, czuję, że już wiem, wiem więcej... Ten muzyczny bodziec sprawia, że jestem bliżej prawdy o sobie. Zwłaszcza kiedy każde słowo tętni, ogarnia mój umysł i znajduje to we mnie odbicie, szarpiąc za struny uczuć. A rzadko zagłębiam się w dokonania rodzimego rynku. Choć przede mną droga usiana nierównościami, od poszukiwania ładu w tej codziennej podróży już nie oddala mnie nieustający ruch. Zwolniłam i powoli nabieram przekonania, że wszelkie pragnienia, marzenia i dążenia niekoniecznie były moimi własnymi...


Ale wrócę do krążka. Każdy charyzmatyczny projekt Marii Peszek kładzie mnie delikatnie na łopatki. Po Miasto manii zaserwowała słuchaczom album twórczy, opowiedziany bezbłędnie, z ogniem, dowcipem i biglem. Ekstremalnie naznaczony indywidualnością, działający sugestywnie na wyobraźnie. Utkana misternie z materii słowa doskonałość "peszkowa" to bogactwo wżerających się głęboko i podskórnie w ciało tekstów. Zadziwiająco spójna, tętniąca seksualnością zabawa dźwiękiem i językiem ojczystym. Maria w muzyce realizuje odważne, wręcz ekstremalne jak na nasz rynek koncepcje. Atakuje, ryzykuje, oburza, prowokuje, uwodzi i kokietuje. Po złożeniu w całość 14 odrębnych kawałków, otrzymujemy obraz Marii Awarii w wersji rozerotyzowanej i cielesnej. Ona nie jest częścią szołbiznesowego miałkiego planktonu. Jest ultra-perełką. Nie jest jedną z tych kobiet, które „pielęgnacji wciąż oddane, są z samych siebie odessane”. Przyciąga naturalnością, ale i odważnym ekshibicjonizmem. To płyta ciekawa, intymna, wyzywająca, ostra i delikatna zarazem. Dzięki interpretacji, sile wyrazu i flirtowaniu ze słuchaczem piosenki nabierają szlachetnych barw. Razem z kameralną i ilustracyjną muzyką Smolika całość daje wrażenie nokautujące.


Maria Awaria - jak finezyjna mieszanka wybuchowa - zadziorna, ironiczna, spontaniczna i pełna dystansu do siebie.


Cacko z dziurką...


To krótkie wrażenie ( nie recenzja - no no) z obcowania pośredniego. Jeśli ktoś chce bardziej bezpośrednio poobcować z Marią Awarią to będzie miał okazję objąć ją czułym spojrzeniem w dniu 25.10 o godz. 19:00 w Centrum Kultury na ul. Peowiaków 12


poniedziałek, 6 października 2008

Frazeszyn

Spojrzałam w jaskrawy monitor i bez namysłu wypisałam się z emocjonalnej zawartości. Wypisałam, jak długopis żelowy lub flamaster w odcieniu niebieskiej groteski. Wysmarkałam z siebie bezsilność zwichniętej, powierzchownej codzienności.

W piątek zrobię z uczuć konfitury. Czy nie nadeszła właśnie pora na jesienne przetwory? Drylowanie wiśni, umysłu, lepienie słów, pierogów. Jedno i drugie wychodzi mi garściami, jak niezdyscyplinowane kosmyki długich włosów ...

***

Potrzebuje inspiracji, a nie negocjacji. Dotykalne dla mnie, miłe jak miś pluszowy i środek uśmierzający... bezdźwięczne dźwięki ciszy, przełamane absolutną ciemnością... Gdzie są punkty orientacyjne? Oto jest pytanie.



środa, 24 września 2008

Zakochać się „ z powodu”, kochać „ pomimo”
Kwintesencja miłości - z nutą dekadencji - jak dobre wino...

***

- „Najdroższy - rozwieś pranie!”
Czułym szeptem kokieteryjnie błaga
- „ I pocałuj mnie zmysłowo w ramię"
Przed dotykiem zalotnie się wzbrania...


Otwórz oczy nad ranem tylko po to, by znów
Poczuć ten puchowy smak jej aksamitnych ust
Zalecaj się do jej wnętrza
Admiruj ją romantycznie
Kochaj ekstatycznie, delikatnie, czule
Rozpieszczaj lirycznie


Ta wariatka, święta, altruistka, gapa
Grzeszna, niewolnica, egoistka - jest z innego świata
Ocean stokrotek rzucasz u jej stóp
A ona wciąż ci figle płata...


***

wtorek, 23 września 2008

***

Tuż za murem zieleni, w puszystej mgle, rodzi się chęć miłowania

"A dwie wolności łączą się w jedną słodką niewolę"...

***

poniedziałek, 22 września 2008

Zawiązać sznurówki...

"Bądź jak kamień, stój, wytrzymaj 
Kiedyś te kamienie drgną
I polecą jak lawina
Przez noc.
Przez noc.
Przez noc."

(„Psalm stojących w kolejce”K. Prońko)


Cóż. Niech będzie. Mokra, rozchlapana jesień. Myśli szarpią mnie za włosy. Czuję emocjonalne wyczerpanie, a umysł krzyczy, że nadeszła pora, by coś z tym zrobić . By przeprowadzić duchowy remanent. Taki nieuchronny moment w życiu, kiedy coś w nas pęka, zwykle nadchodzi u schyłku lata. Kiedy jesień puka w progi naszych neurotycznych myśli. Wtedy chcemy stworzyć nowy wzór na życie. Wszystko jest dozwolone i wszystko zakazane. Zrodzony z pustki pakt bezdusznego milczenia zostaje przerwany. W głowie rodzą się nowe upoetyzowane postanowienia.

  • nie trwać w kontynuowaniu fałszywej drogi

  • nie bać się spojrzeń i konfrontacji z życiem i ludźmi

  • wspierać w problemach, słyszeć i umieć słuchać

  • dostrzegać, współodczuwać

  • leczyć, wyjaśniać, naprawiać

  • karmić mową milczących, ale ważnych słów

  • szanować swoje wybory i pozostać konsekwentnym.

  • otrzepać się z kurzu, uczesać włosy, zawiązać sznurówki i pójść o krok dalej.

  • zaufać emocjom, nawiązać z nimi kontakt,

  • przełamać ciemność i nicość,

  • zagłębić się w siebie, wsłuchać w oczekiwania i pragnienia

  • nie lekceważyć ciosów i minionych, przeterminowanych wspomnień

  • nie czynić spustoszeń słowami i nikogo więcej nie ranić

  • szanować wolność wzajemną

  • przemyśleć każde posunięcie, gest, ruch

  • żyć według własnego rozumu, zanim wszystkie mądre teorie urządzą mnie na dobre

  • plany i decyzje poprzedzić i dotknąć konkretnym działaniem

  • kierować się „wskazówką kardiologiczną”, czyli sercem

Czy konieczne jest metafizyczne przejście do innego tajemniczego świata po to, by się przekonać? Pozbyć się z siebie wszystkiego, co uwiera, drażni, irytuje? Zedrzeć niewygodną warstwę swojego jestestwa? Zapisać czystą kartę życia na nowo?

Przecież poczuć prozaiczną wolność można na miejscu, bez tułaczki w nieznane rejony. Może lepiej zrobić porządek ze sobą i swoim życiem tu i teraz, bez udawania się w podróż, która może przynieść odpowiedzi, ale przecież nie musi.

Czekanie buduje dystans, pozwala na to, by klarownie spojrzeć na siebie, na życie, na zmiany, na innych. Moje sobotnie rozważania do 8 rano przy floriańskim grzanym w towarzystwie dwóch artystek spełnionych i totalnych okazały się sesją oczyszczającą dla umysłu i ducha. Jeśli chcę przyciągać ludzi i obdarzyć ich swoim dość specyficznym, a momentami wykolejonym światem muszę stać się wielokrotnością i kwintesencją tego, co we mnie najlepsze. Zatem jeśli mam być wolna, dokonywać wyborów, to tylko takich, które obdarzą mnie czymś dla mnie mocno uchwytnym, namacalnym, autentycznym. Nie ulotnym i niestałym. Czymś, co stanie się niemal darem, stosownym do wartości czynu i oczekiwań. Bez goryczy, toksyki i takim, który wprawi mnie w stan zadowolenia i subtelnej euforii. Dlatego wybieram z dużym namysłem, namaszczeniem i rozwagą. A nie bezwiednym łakomstwem. I tylko to, co szczere oraz prawdziwe. Czy wtedy wolność sama czyni się, czy może jednak nie?

sobota, 20 września 2008

piątek, 12 września 2008

Emocjonalne szczytowanie…

Gęsta atmosfera wrześniowego poranka sprawiła, że pokłóciłam się dziś sama ze sobą. A przede wszystkim z własną, osobistą Rodzicielką. Najlepsza z mam powiedziała mi, że wymagam i oczekuję od życia więcej, niż mogę dostać. No tak. Co ja sobie w ogóle wyobrażam? A w rozmowie face to face numer z „utratą zasięgu” niestety się nie sprawdza…
Więc kiedy już odwiedzam ukochaną rodzinkę serwują mi darmową kozetkową sesyję z cyklu „Jak mam żyć, czego nie robić, co robić, kiedy rodzić, kiedy ubrać kieckę z welonem, etc.”(niekoniecznie w tej kolejności). Wyborne są te posiedzenia.
Wyborne.
A ostatnio dość przewidywalne. Można się nimi upajać jak likierem czekoladowym z Bratysławy. Tylko w tym przypadku familia gwarantuje gwałtowne skoki ciśnienia, zamiast zapewnić ukojenie moim skołatanym nerwom. Razem z twarzą ubraną w słodko-kpiące znudzenie, przemieszczam się wtedy z bezrasową psiną na krótki spacer po osiedlowych trawnikach. 1800 sekund dumania sam na sam; z czworonogiem uważnie tylko obserwującym swoją panią u boku. Można tak długo-długo wpatrywać się w panią, kroplę rosy na trawie…zdechłego szczura. Ech.

Ale, ale odbiegłam nieco od tematu. Bądźmy poważni. Moją głowę rozsadza drylujące masę szarą pytanie: „czy nie powinnam wymagać od codziennej egzystencji więcej, niż może mi ona zaoferować?”

Wplecione i głęboko zakorzenione we mnie przekonanie, że życie mamy tylko jedno, nakazuje mi, by uczynić je dziełem doskonałym. Chce je przeżyć tak, by niczego nie żałować. A dostaje za to niemal po dupie. Za to, że pragnę, by nabrało ono znaczenia. Stało się żywe, prawdziwe, tętniące i aromatyczne. I wcale nie chce moimi śmiałymi planami rozśmieszyć Boga. Zaręczam. Choć bywają czasami dość odważne i ekscentryczne. Ale jednocześnie nienawidzę tego uczucia bezradności. Wykluwającej się, urzeczywistnionej i wyraźnej potrzeby osiągnięcia SZCZĘŚCIA ABSOLUTNEGO. Czy to aż tak bardzo niemożliwe???

Dam się pokroić za doznanie tego stanu obłędnej i ogłupiającej jak narkotyczny trans radości. Choć przez chwilę.
Od zawsze pulsuje we mnie pragnienie zachowania chwili. Nachodzi mnie w myślach co noc. Świadomość nieuchronnego przemijania daje mi prawo do tego, by wymagać, oczekiwać, nasycać się widokiem nieznanych krajobrazów życia. Nie chce, by przede mną rozlewał się żywioł totalnej nicości, bylejakości, płytkości, miałkości i wtórności. Chce widzieć to, co niedostrzegalne, smakować to, czego jeszcze nie poznałam. Jedyne, co może unicestwić marzenia, to strach, strach przed porażką. A ja chce marzyć, poznawać emocje ukryte w prostych gestach, widzieć czyjeś zmęczone oczy, dostrzegać myśli, splatać mój los z losem oryginalnych i unikalnych ludzi. Chce, by ktoś pomalował dla mnie niebo w zachwycający i całkowicie unikalny sposób.
***
I znowu emocje sięgają zenitu. Targają mną nieudane próby odebrania zmysłom czujności.
Wczoraj tańczyłam z deszczem, stąpając boso po stołecznym gruncie. Przepłaciłam to katarem, ale musiałam się pospierać trochę z naturą.

Jutro zerwę zakazany owoc i dotknę obłoków, będących własnością poważnej dumy nieba. W wyobraźni zawsze śmiało wykraczam poza to, co poznane, własne, udomowione i mocno zakorzenione. Kocham, tracę, pragnę, żałuję. W końcu nic dwa razy w życiu się nie zdarza.

A dziś dla zachowania równowagi i właściwych proporcji wypłynę na nieznaną, głęboką wodę. Całkiem sama. W poszukiwaniu swojej szansy, a nie tylko bezpieczeństwa, stabilizacji, bliskości i trwałości… Świadomość udania się w podróż z zatraceniem kierunku, czasu i przestrzeni jest fascynująca. Nie chce nawet poznać pointy tej wędrówki, a jedynie wyzwolić się z zastygłej formy i gnuśniejącego jak poobiednia sjesta, istnienia. Koniec końców i tak każda historia w mojego życia jest niedopowiedziana i niedokończona… Bajka pisze się nadal.

środa, 10 września 2008

My Freedom

In my head
In my dreams
In my joy
In my tears

In my pain
In my peace
In my hair
In my fears

Your voice
Your eyes
Your face
Your touch

Your lips
Your smell
Your taste
Your name

I’ll offer up
My life

My voice
My eyes
My soul
My mind

My love
My faith
My patience
My strength

My world
My wings
My touch
My kiss

My all…


środa, 20 sierpnia 2008

KUMULACJA URLOPOWEGO BEZSENSU

Dziś prawie pozwoliłam słońcu, by wstało wcześniej, niż ja...Znowu ta bezsenność. I znowu dziarski dżingiel muzyczny na śniadanie.
Ale życie jest piękne i soczyste, a świat, po którym stąpam jest niesamowity. Mój umordowany słabościami i pokiełbaszony na przekór wszelkiej logice umysł też jest fajny i oryginalny. Pyszna rozkosz i prozja życia, chciałoby się rzec.
Modle się, by dożyć 110 lat, bo potem lajf staje się już tylko mordęgą i ciężarem. Człowiek nie trwa w końcu wiecznie. Zaczynam się poważnie zastanawiać, czy tam na górze faktycznie siedzi niebieski papa Bóg i słucha tego, co mam do powiedzenia? Gdyby mógł czasami rzucić okiem na to moje ezgzystencjalne qui pro quo, byłabym Mu bardzo wdzięczna. Doceniłabym taką interwencję z niebios mocniej i bardziej, gdyby uczynił to w miarę szybko. Tak, bym wszystko, co mądre mogła zacząć już od soboty.
Każdy podlega prawom grawitacji i zagubienia. Ja się rozchorowałam na to drugie. Chętnie wywieszę ogłoszenie o treści: "Pozbędę się dawno minionych chwil, snów, tęsknot. Oddam wspomnienia. Cena do negocjacji".
Wrażenia jakie czynią ciepłe i przytulne słowa, dawno ułożyłam do snu. Zamiast ponadastralnie i zmysłowo czerpać radość z wolności urlopowania, znowu drepczę w miejscu. Można nawet powiedzieć, że zrobiłam trzy kroki w tył. Mam też ochotę zwrócić wczorajszy wieczór. Siedząc na werandzie z kieliszkiem wina, które przelewało się przez palce wyglądałam jak Amy Winehouse na odwyku. Byłam nawet zdumiona, że pies ma ogon.
Odór rzeczywistości czasami straszliwie mdli. Ale porzucam schyłkowe klimaty i minorowe zwątpienie na rzecz dalszego wakacjowania. Dużymi kroczkami zmierzają do mnie mazurskie krajobrazy. Nadchodzą dni będące przedsmakiem rumieńców i zmian. A potem parę weekendowych chwil w rytmie gospel... Zamienię się w "rozbuchaną osobowość sceniczną" i panią redaktor od pisania doskonałych relacji z wydarzeń muzycznych.
Nie dzieje się nic, choć tak naprawdę czyni się życie...

poniedziałek, 11 sierpnia 2008

List do…Mężczyzny

Nie śniłam. W fiolecie nocy sierpniowej księżyc świecił tak gorąco. Wyciszona, a jednak niespokojna snułam się w przytulnej ciszy po pokoju. Suche powietrze przenikało przez nozdrza, wdzierając się jak dym z papierosa do moich tkanek i przemęczonego ciała. Pospiesznie zwróciłam się w stronę dźwięków muzyki, by zanurzyć się w nich jak w aromatycznej kąpieli. Muzyka… od niej piękniejsza jest tylko cisza i Anioły.
Nie chciałam poprzestać na „wczoraj”. Natychmiast musiałam zdefiniować „dzisiaj”, pomimo nieprzebrzmiałych, jeszcze świeżych emocjonalnych matryc i doznań minionych dni. Czułam się jak pacjent wybudzony z narkozy, z wszytym na pamiątkę skalpelem chirurgicznym. Zawsze wiedziałam, że mam w sobie to coś;). Czułam, że muszę skreślić słów kilka. Zazwyczaj porozumiewanie się z własnymi myślami i dialog z sumieniem najlepszy jest nocą.

Każdy ma swój poranek i swój zmierzch. Każdy moment w życiu ma swój początek i swój koniec. Zastanawiałam się jak to możliwe, ze na każde wyznanie tak często odpowiadam czterema potężniejszymi, na strach - lękiem podniesionym do sześcianu?. Kiedy emocje przenikają serce bez najmniejszej litości, zawsze nadchodzi strach. Dumny, dostojny, z wyrazem zaborczości. Uzurpuje sobie prawo do tego, by wdzierać się do mojego życia bez pukania i rozsiadać jak nieproszony gość.
Tak właśnie jest, kiedy komunikuję się wyłącznie gestem, emocjami, spojrzeniem i słowem na blogowym kawałku Internetu. W przelotnym splocie tych ulotnych wrażeń, zmiennych nastrojów i wyobrażeń widzę czasem coś, co okazuje się tylko złudzeniem. Wyobrażam sobie kogoś innego…
A potem…
Kiedy iluzji mówie „Nie”, zaczyna się werbalna szermierka.. Nie potrzebuje wyjaśnień, nie chce ego-trip napędzanego wybujałym, ale i mocno rozchwianym poczuciem własnej wartości. Ja to wszystko widzę i wiem. Nie chcę, żebyś dotknięty jakąś małą emocją, w irytacji uderzał w samego siebie. Powinieneś wiedzieć, że musiałam ugasić migoczący blask. Z powodów oczywistych tak dla mnie, jak i dla Ciebie. Powinieneś też wiedzieć, że aby mnie zobaczyć, prawdziwie dostrzec, trzeba też mnie poznać, poczuć, wsłuchać się we mnie. I chociaż raz wyrazić to w sposób, który sugeruje nieznaczną formę akceptacji. Podążając za Tobą w tak niemym oczekiwaniu, zaczęłam mrużyć zmęczone oczy. Kiedy zamknięty trwałeś w sobie, nadeszły słowa, jak opalizujące błyszczące i jasnokolorowe kamienie. Słowa wystukane na klawiaturze, wyrysowane niebiesko na białym. Być może zalały nieoczekiwanie Twoje wnętrze? Te kilka wypowiedzianych, spontanicznych i szczerych zdań zmieniło duszę w kwiat. W ogrodzie przyjemnie spędzało się czas… ogród jednak obumarł.

I co dalej? Nie zawsze tam, gdzie kończy się nadzieja, zaraz po niej następuje pustka. Nic nie jest w stanie sprowadzić nas na krawędź przepaści. Więc będę, nie zniknę, nie rozpłynę się w letni dzień, jak gałka śniegu. Będę nie inaczej, a tak jak dotychczas. Ciepła, właściwa, nieodgadniona, wrażliwa. Ale nie będę Twoim kwadransem wolności, bo kwadrans to za mało. W całym tym nieokiełznanym ruchu energii i chaosie zasnutym mgłą będę pomagać Ci odnaleźć początek drogi, kawałek ścieżki i dobre chęci do odszyfrowania zatartego drogowskazu...

Jest mi tu dobrze…

sobota, 9 sierpnia 2008

Z TOBĄ, DLA CIEBIE, W TOBIE i …BEZ CIEBIE…

Nad niebem rozpinała się wielobarwna tęcza. Puchowa cisza, przerywana co chwilę chichotem ptaków, okalała okolicę. Z porwanego jak zasłona i monochromatycznego pejzażu drzew wyłonił się obraz, który rozbudził w niej pragnienie. Pragnienie uczuć, których szukała w korytach rzek, żłobieniach skał, w filiżance kawy, w tubce farb, w dźwiękach muzyki…

Ta chwila warta była podróży na koniec świata. Rozbudzone myśli zaczęły wibrować w głowie, odbierając jej władzę nad umysłem. Jej oczy i usta były już tylko dla niego. Pierwszy pocałunek złożył na niej swym przejrzystym, odważnym i uśmiechniętym spojrzeniem. Świat przestał istnieć, obraz zatrzymał się w kadrze. Nie liczyło się już nic, tylko przyspieszone tętna. Dotknięci miłością, która okazała się darem niebios, dali się porwać magicznej chwili tamtego poranka. Zmysły ugodzone głodem, sprawiły, że zwycięsko zaatakowała jego serce, wdzierając się w najmniejsze zakamarki duszy. Tylko oddech dzielił ich od spełnienia. Rozpieszczany słowami podgrzewanymi na słońcu i szeptanymi zmysłowo do ucha, z uległością pozwolił jej, by zabrała go do nieba. Wędrował po jej rozpalonym ciele, karmiąc sobą każdy centymetr jej alabastrowego ciała. Patrzyła na niego kusząca, z uległością podając swoje usta do całowania. Odbity w jej oczach, zdobyty, ekstatycznie zachłyśnięty jej osobliwym czarem i darem wzajemnej obecności, odrodził się na nowo.

Nie mogli oderwać się od krainy żaru i namiętności, czekając aż butla ze szczęściem eksploduje… równo o 5 nad ranem. Zanim jednak ta chwila nastąpiła ciemno-miedziany księżyc otulił ich swoim spojrzeniem, darując im w prezencie nieboskłon z gwiazd…

Wiem, że tylko cię wyśniłam …


poniedziałek, 4 sierpnia 2008

Kazimierz nocą…piękne zmyślenie…

Tęsknie za Kazimierzem minionej dekady. Przestrzenią intymną, cichą i zjawiskową - moim Kazimierzem. Wolnym od komercji, spokojnym jak aura po kapryśnej burzy. Gdybym mogła uczynić to miejsce na nowo, egoistycznie stworzyć dla siebie, wymazałabym z krajobrazu tłumy wszędobylskich turystów, nieprzystępnych, teatralnie opanowanych VIP-ów. Nie pozwoliłabym na zdeptanie poetyki tego magicznego miasteczka. Wyposażyłabym ludzi w mądrość refleksyjną, która przejmie władzę nad ich zmysłami. Przemykając korytarzami ulic chłonęliby kolory, zapachy, angażowaliby wszystkie przymioty swojego umysłu, potrafiliby zrozumieć. Intuicyjnie odbierać rzeczywistość, nie depcząc tego, co inne, szczególne, nieprzewidywalne. Czy istnieje jeszcze szansa, by Kazimierz stał się wyspą wyrażania indywidualności w czysty, nieskażony komercją sposób? Miejscem, które będzie miało we mnie odbicie?
***
Tymczasem urządzę sobie spacer nieznanymi zakątkami wyobraźni. Napiszę opowieść z marzeń o kazimierskim zatraceniu, namiętności i resztkach bezsensownej miłości. Nie jest ważne gdzie powędruję, drogę mam przed sobą. Cień posłusznie podąży za mną. Nie ważne ile murów po drodze minę, namaluje na nich czerwone uchylone drzwi i zanurzę się w krainie światła. Dam się nawet wychłostać kroplom deszczu. Odkryję ciszę i zniweluję patologiczny szum. Pokocham pokorę wobec tych sakramentalnych kamienic…
Nawet ławeczka kochanków zakwitnie na nowo…czyniąc wspomnienie żywym w pomylonej wieczności.

poniedziałek, 28 lipca 2008

KOSMICZNA AGENCJA

Duszny, lipcowy wieczór. Muskający po dłoniach zefir z uchylonego lufcika delikatnie porywa mnie w czwarty wymiar. Czas przepływa przez organiczne cząsteczki mojego ciała, niczym rwący potok. Drzewa melancholijnie kołysają się w rytm melodii wyśpiewywanej przez ochrypłe syreny przejeżdżających co chwila karetek. Obraz niczym ze snu ujaranego słodkościami cukiernika. Smakuję każdą chwilę, delektując się nią jak bąbelkowym truskawkowym szampanem. To jeden z objawów tzw. "przesadnej troski o siebie", co niejaki Golleman od inteligencji emocjonalnej definiuje jako depresję. Hmmm. Ciekawe, bo wcale nie czuję się przygnębiona, a raczej rozleniwiona.
Rytm przebojów księżycowych, czy też miłosno-dyskotekowych songów, niczym miarowy stukot przejeżdżającego pociągu sprawia, że lepkie powieki z ogromną siłą ciężkości zaczynają szczelnie do siebie przylegać. Pora wypełnić lukę czasową czymś pożytecznym. Poziom IQ podczas upałów jest zmienny jak klimat podzwrotnikowy, więc poza kontemplowaniem muzyki, nic poważniejszego uprawiać dziś nie będę. Użyźnianie umysłu nie jest przy tej temperaturze wskazane. Przeglądając stare gazety postanawiam się odmóżdżyć i poczytać horoskopy. Tak dawno nie byłam na usługach niskich i przyziemnych instynktów. Totalna sprawa. Kapitalna wręcz, bo jak się okazuje, każdy horoskop rysuje przede mną inną przyszłość. Mogę sobie wybrać dowolną, najfajniejszą wersję i scenariusz codzienności gotowy. Z przepowiedni internetowej dowiaduję się np., że "ten rok powinien zharmonizować i uspokoić skołatane wnętrza zodiakalnych Baranków". Obawiam się, ze na dłuższą metę mi to nie grozi. W kwestii wakacyjnego wypoczynku horoskop zaleca mi równiny lub zachęca do zwiedzania krajów basenu Morza Śródziemnego oraz Europy Środkowej. Rozrzut dość spory, więc w zasadzie jeśli wyląduję kilka km od Centrum miasta, np. nad zalewem, to powinnam czuć się usatysfakcjonowana. I horoskop się sprawdzi. Co mamy dalej? Widzę, że „ każdy Baran powinien wziąć jak najwięcej kredytów, żeby zachwiać podstawami banków, co będzie początkiem ich końca. Świat jest na rozdrożu. Albo pójdzie w kierunku zagłady w płomieniach albo rozwinie się jako szara, bezproduktywna masa, reagująca tylko na audiotele i teleturnieje. Barany muszą się zebrać w jedną owczarnie i ogłosić światu nową erę, w której nie będzie serialu” M jak miłość”. Hmm. Dojmująca wizja. Czymże będzie nasze życie bez topowych i ckliwych soap-oper?
W horoskopie chińskim czytam, że zacznę regularnie robić coś, co może nie przynosi pieniędzy, ale za to sprawia mi prawdziwą przyjemność. Żaden to dla mnie odkrywizm, raczej oczywista jak silikony Pameli A. prawda. Od dawna przecież delektuję się sztuką dla sztuki. Muszę również uważać, by rozmachu życiowego nie obrócić w chaos. Z tym akurat może być problem, bo współczynnik rozproszenia energii kinetycznej i proporcjonalnego zabiegania definiujący po krótce moją osobę, może stanowić przeszkodę w osiągnięciu tego celu czy też stanu harmonii absolutnej.
Przeglądanie horoskopów wciąga niczym sokowirówka soczyste delicje. Kabały, przepowiednie, poradniki, numerologia, senniki, astroczytelnia. Uff. W jednej z gazet trafiam na tekst o Kosmicznej Agencji. Mega czad - jak mawia moja kumpela. Współczesność sprawia, że mamy tendencje do szukania uproszczeń i udogodnień cywilizacyjnych. Okazuje się, że u Anioła można zamówić partnera, pizzę i prawidłowo wypełniony PIT.
Otóż, żeby znaleźć np. życiowego partnera gazeta oferuje niezawodny sposób. Nie trzeba pieniędzy, kwiatów, czekoladek, romantycznych kolacji, kursów padania na kolana i uwodzenia, cudem zdobytych biletów na koncert, ani nawet fury, komóry i …skóry.
Po świecie podróżują miliony niezatrudnionych Aniołów. Chętnie przyjmą każdą pracę. Można mieć jednego od rozwiązywania problemów, innego od podatków czy zakupów.” No i oczywiście można mieć „skrzydlaka”, który załatwi nam odpowiedniego osobnika/osobniczkę na randkę. Metodę wypróbowała... „Jasmuheen, słynąca z tego, że potrafi się odżywiać światłem”. Pani opowiada o swoim ojcu, który bardzo pragnął kogoś sobie ‘przygruchać’ na stare lata.
-„Poradziłam mu, żeby skontaktował się w tej sprawie z Aniołem. Opowiedziałam ojcu o Kosmicznej Agencji, która bezpłatnie umawia ludzi na randki. Anioły wymagają tylko, by dokładnie sprecyzować swoje wymagania.”
W tym celu sporządzamy listę najbardziej pożądanych cech, którymi charakteryzowałby się nasz przyszły chodzący (bo latający tylko załatwia) ideał. Dla uzyskania lepszych efektów nie zapomnijmy dopisać magicznego zwrotu: „albo coś lepszego”( taki bonus). Listę wkładamy do ulubionej książki, następnie unosząc ją do góry wypowiadamy słowa: „proszę anioła z Kosmicznej Agencji o przysłanie mi tej osoby”. Metoda jest sprawdzona (Jasmuheen ma nową mamusię), ale ja mam kilka wątpliwości: jak długo trzeba czekać na „przesyłkę”, czy koniecznie trzeba jeść światło, czy Kosmiczna Agencja pracuje permanentnie czy tylko w dni powszednie? Nie wiem również, czy zdobycie partnera tą drogą gwarantuje jego wieczne posiadanie (w razie czego można chyba zamówić kolejnego albo złożyć reklamacje?). A co z promocjami w Kosmicznej Agencji? Czy są tam jakieś gratisy?
Okey. Koniec sesyji z horoskopami. Żeby zachować odpowiednie proporcje, powinnam teraz obejrzeć jakiś serial wenezuelski o dialogach płytkich, jak dekolt prezenterki telewizji katolickiej…
Romantica Channel odłoże jednak na mniej upalne dni, bo za dużo tam wizualnej i werbalnej rozpusty...

wtorek, 22 lipca 2008

Zamiast OFF, końca nie widać...

Włala!
Wiadomość z ostatniej chwili.
Prace remontowo-budowlane w toku. Teraz nie mam wody, ciepłej wody, również po 22:00, przed 4 rano, wcale...Zrównoważenie stało się przyjemną formą obłędu...



Administracja osiedla zawiadamia, że w dniach 21.07. i 22.07 do godziny 22:00 nastąpi przerwa w dostawie ciepłej wody z powodu konieczności wykonania niezbędnych robót modernizacyjnych sieci ciepłowniczej.


Pojawił się również, niczym grzyb po deszczu, świeżutki, jeszcze ciepły cement przy wejściu do klatki ---->co ilustruje fotka. Aż korci, żeby zostawić odcisk swojej dłoni albo stopy, ku pamięci mięci kupa...
Ciąg dalszy bałaganu nastąpi ( producent i podwykonawca gwarantują)

poniedziałek, 21 lipca 2008

Słowo… zaklinacz umysłów

Czasami czuję się rozczarowana mową milczących słów, które są puste i kalekie. Chcę, by do mnie przemówiły w sposób sensoryczny. Chcę, by mnie dotknęły, uwiodły, rozpaliły mój umysł, dusze i wnętrze. Pragnę, by objawiły się w sposób dla mnie odczuwalny, jak zapach kwiatów w ogrodzie pastelowym. Chce, by odebrały mi powietrze. I serce chce mieć większe. Pragnę, by magiczne słowa swą pulsującą i gęstą formą stały się dla mnie odczuwalne przez koniuszki palców i końcówki rzęs. Marzę, by nadały mi dar bezkresnego zatracenia w tym, co dobre, prawdziwe, chciane i wyśnione. Chce nadać im kolory, poczuć ich smak. Pragnę, by stały się fuzją barw emocjonalnych, wyrafinowaną muzyką, refleksem światła, które rozświetli mój blady i kałużowy świt. Chcę dać się ponieść przyjemnej formie obłędu, do której doprowadzi mnie ich niedefiniowalne znaczenie. Chcę trwać w zachwycie nad outsiderskim połączeniem liryzmu, ognia, desperacji, werbalnego feelingu, nostalgii i cielesności. Nie potrafię wierzyć, ze wszystko jest mirażem i pozorem, bo ta myśl pozbawia mnie pewności, co do tego, czy faktycznie jestem, istnieję. Tęsknię za gęstą, przesyconą emocjami senną imaginacją. Pragnę trwać w zachwycie nad pulsującym i zmysłowym poezjowaniem...
Czarodzieje istnieją...

niedziela, 20 lipca 2008

Remont off

Jest coś, co nie pozwala mi zasnąć. Coś, co męczy mnie od środka i przygniata. Nieustannie zaprząta moje myśli, a nawet walczy o swoje miejsce i przestrzeń bardziej, niż dwa włosy na ‘rozczochranej grzywce’ łysego. Wdziera się do mojego życia niczym nieproszony gość. Bałagani w moim umyśle. To coś, co nadaje nową jakość mojej egzystencji. I czyni każdy mój dzień wyjątkowym i niepowtarzalnym.

To coś to …Remont!

Sobota. 6:47 rano. Trzęsienie ziemi? A może zwiastun końca świata? Kres kresów. Koniec konców. Nie, to cholerny remont balkonów rozrywa me wnętrzności i dudni niczym odgłos tłuczonych garów. Kolejna seria z karabinu, po której naturalnie nadejdzie jakaś cisza, ale kiedy? Poranek nie jest już taki jak kiedyś, rozśpiewany ptasimi trelami.

Remonty stały się jakimś hitem tegorocznych wakacji. I to remonty generalne. Losowo wybrana zostałam ich męczennikiem. Ze względu na obfitość dźwięków, buszujących po moich małżowinach usznych – nie zasne! Mowy nie ma. Na mojej twarzy wykwita mina, której wolelibyście nie widzieć. Idę więc do wanny. Siedząc zanurzona po szyję w pianie, daję nura podwodnego, żeby zagłuszyć oddziały pułku robotników. Kwaśna to kąpiel, bo w jazgocie, którego utopić niestety nie można. A bije między oczy niczym poranne promienie słońca. Oddech mam halny i nieregularny. Ta zabawa staje się nudna i monotonna, panowie!.

Poniedziałek. 15:07. Odgłosy sprzętów ciężkiego kalibru spowodowały mały i chyba nieodwracalny error eM. Trzepią w czerep, nie ma co. Lekko uszkodzona, stałam się chmurą gradową z napisem: „Nie dotykać!. Grozi porażeniem piorunka wysokiego napięcia” Pikający i skaczący, niczym żaba po rozgrzanej szosie, mięsień sercowy stracił swój dotychczasowy miarowy rytm.

Czwartek. Day off w pracy. Nadzieja jest matką głupich. Co ja sobie myślałam? Ze poleżakuję do 8 rano? Na poranną rozgrzewkę umysłu dostaję pożywne śniadanie w postaci solidnej dawki decybeli (w skrócie - hałas mierzony w decybelach to dźwięk niepożądany i szkodliwy dla zdrowia ludzkiego. Stanowi drgania rozprzestrzeniające się w powietrzu w postaci fali akustycznej o częstotliwościach i natężeniu stwarzającym uciążliwość dla ludzi i środowiska.) Jako osoba z dynamitem w głowie w ramach zemsty rozważyłam również możliwość ukręcenia głowy sprawcom lub zwołania małego jam session w pomieszczeniach domowych (jak to niegdyś miałam w zwyczaju czynić), z udziałem wszystkich kumpli muzykujących. Równolegle z remontem balkonów toczy się bowiem walka o przywrócenie użyteczności lokalu mieszkalnego na piętrze numer 2.
Zorganizowanie dobrego koncertu rockowego w domu, żeby zagrać na nerwowej strunie sąsiada to fantastyczny pomysł, czyż nie?. Zwłaszcza po godz. 22:00. W przyrodzie funkcjonują różne sposoby zwalczania szkodników. Stukać szczotką w ściany nie będę, wyrazów brzydkich artykułowanych paszczą nie wypowiem. W końcu po to mam zęby mądrości, żeby od czasu do czasu ugryźć się nimi w wygadany język.

Tymczasem odgłosy pił i wiertarek udarowych stają się już mało śmieszne. Zwichną mnie na całe życie. Stały się garbem, wrzodem, migreną. Remont off zamawiam.
Kolejna piękna wolna Sobota. 7:15. Hmm. Paradoksalnie nawet się z panem remontem zżyłam. Robotnicy wiercą równiutko, z poszanowaniem jazzowej frazy. (choć tu mnie raczej poniosło). Dźwięki to raczej bardziej biesiadne, ale zawsze kiedy dzikie huki umilkną czuję się odprężona i zrelaksowana.

Niedziela. 22:09. Pogrążyłam się w mroku dość ponurych rozważań na temat remontowo-budowlanego i zajmującego inwazyjnie moją przestrzeń, stanu rzeczy.
Pokrzepiająca jest jednak myśl, ze nic nie trwa wiecznie, jakkolwiek banalnie to brzmi. I znów skrzydlate snopy ciszy ofiarują mi błogi (blogi) spokój. Przestanę ciągnąć za sobą swój cień z powodu wiecznego niedospania. Amen.

Udział wzięli :
robotnicy od reanimacji balkonów
Sąsiad, którego imienia nie poznałam
Statyści:
Odgłosy wiertarek udarowych, wbijanych gwoździ, pił i czegośtamjeszcze.

piątek, 18 lipca 2008

Renesans i rekonesans

Na nowo potrzebuję wyzwolenia z ciasnego gorsetu. Bezszelestnie wdzierające się w moje ciało emocje muszą znaleźć ujście. Nie chce już karmić poduszki łzami. Chcę do serc, do ludzkich umysłów, ale w sposób opanowany i delikatny. I już nie chce być niemym świadkiem życia. Pragnę barwić świat na tęczowo, nadawać znaczenie słowom. Chce przeprowadzić duchowy remanent, zrobić porządki w zanieczyszczonym organicznym, choć żywotnie ważnym otoczeniu. Fazę ucieczki na koniec świata pogrzebałam dnia 14.07. Mogę być od nowa oblepiana i obdarzana szczególną atencją różnych osobliwych osóbek. Porzucam dezercję na rzecz Anioła, który kiedyś we mnie drzemał…
Bo co się ze mną stanie… kiedy już mnie nie będzie?
Czyniąc gest zaproszenia do mojego umysłu chcę trwać w wieczności. Każdy człowiek jest nieskończony, jeśli nie pozostaje w sobie, a ujawnia się i wychodzi na zewnątrz. Nie jestem nazwiskiem, nie jestem pseudonimem, nie jestem nawet peselem, który przecież z czasem się zestarzeje i uświadomi szybki upływ czasu. Jestem krajobrazem, który się zmienia, energią czystą, muzyką, emocją, mistyką i unikalnym bytem. Bywam też zwątpieniem. Przyjmuje strugi deszczu. Gdy pali mnie serce mam fazę na NIE. Gdy za długo moknę, pragnę słońca. I zaraz potem formuję marzenia, tworzę nowe reguły, bo nie jestem spętana kajdanami. Nic mnie już nie zniewala. Aromat dnia wdycham niczym zapach świeżo parzonej kawy. Nie chcę być pieśnią masową, podchwytywaną natychmiast przez tłumy, które łakną prostych rozrywek. Zostanę zreanimowanym, zmiksowanym i wyrafinowanym songiem w stylu funky.
Gdy dorosnę...
...Try to take the time and get to know me...The real me...

Uczucia kurzem pokryte...

Zawsze, gdy czuję się zbyt zaręczona z losem, pogodzona i wewnętrznie przekonana, że żyję najwłaściwiej, zaczynam odczuwać współczesną samotność, niedosyt istnienia. Kłóci się to dojmująco z moim Ja. I zmieniam ten stan rzeczy-myślą, mową i uczynkiem. Niemal natychmiast. Nie potrafię i nie chcę trwać w rzeczywistości, jak statysta, który powtarza wyuczoną kwestię. Chcę jej doświadczać w sposób żywy i nieuchwytny. Ale teraz, gdy jestem ostateczna i niezachwiana w swoich decyzjach, dochodzę do wniosku, że najbardziej w zyciu obawiałam się oślepiających umysł uczuć. Wyznań, które przerastały moje najśmielsze oczekiwania. Emocji, których pragnęłam. Ta świadomość trawi mnie od środka i wychyla przez pępek swoje przerażone oczy. Dlaczego chce ściszyć ten wewnętrzny głos, wyłączyć wszystkie fizyczne komórki, które krzyczą? Obowiązkowo, własnie wtedy, kiedy już prawie poukładam elementy z wykrojonej wycinanki w całość, nagle - dość nieoczekiwanie -pojawia się to coś, co ten ład i porządek burzy. Zaczynam produkować nowe dreszcze, nowe kolory, gromadzę emocje. Magazynuję niepowstrzymane strumienie świadomości. Nie rozumiejąc przyczyny...wtapiam się w ten proces od nowa. Popołudnia leniwe, niczym macedońska Niedziela niezauważalnie znikają…ich miejsce wypełniają natrętne myśli o istocie i sensie życia-Miłości.

eM, zawsze spragniona artystowskiego podejścia do codzienności, ucieka z krajobrazu przepełnionego uczuciami. Płochliwie przenosi się w kadr bezpieczny, znany, dyskretny. Z nadzieją w oczach, że wybuchnie epidemia instynktu samozachowawczego, który podpowie jak znaleźć odpowiedź na trudne i tylko sobie zadane pytania? Jak przynieść ukojenie dla duszy i spokojny sen?...
***
Jak rozkołysany sen tańczących na wietrze traw
Wrzątek, który z odłamków jednego ducha, a dwóch materii ciała powstał
Ponadastralnie i zmysłowo ugodzeni roziskrzonym niebem
Milionem słońc, które rozpalają przedsmak chwili
Udzielają się sobie szybciej niż myśli, niż słowa
Niefizyczni kochankowie...
On i Ona
***

poniedziałek, 14 lipca 2008

Me, myself & I, czyli o eM słów kilka

  • Jestem kobietą - co da się zauważyć, zwłaszcza podczas zespołów różnych comiesięcznych napięć.
    „Jak tam twoja paranoja?” – zapytano mnie ostatnio znienacka. „Dziękuję, miewa się dobrze” – odparła z lekkim przekąsem materia, antymateria, fanaberia III fazy cyklu eM
  • A właśnie, że to kobieta się zrodziła z frustracji mężczyzny, a nie na odwrót! O!
  • Oprócz tego… jestem również i nadal kobietą nieomal pogodzoną ze sobą - innymi słowy daje sobie prawo do tego, by istnieć, nawet bez makijażu (wówczas i tak jestem taka sama, tylko mniej kolorowa).
  • Kręci mnie budowanie wnętrza ze skrawków codzienności i słów. Lubię się nimi bawić i spędzać z nimi czas. Przepadam, kiedy delikatna materia języka parzy mnie i pieści swoim ogniem.
  • Aktualnie, w tej sekundzie pisanie określa mnie jako osobę, jest moim dowodem tożsamości.
  • Chwile, w których codzienność traci swoją równowagę są w mojej słodko-kwaśnej egzystencji konieczne i mocno wskazane.
  • Potrzebuje magii, wyzwań, bólu, spełnienia, żaru, chłodu, pomyłek, rozczarowań, uniesień, cudownych odkryć i zagubienia, żeby zachować unikalny charakter swojego ekstremalnie skomplikowanego bytu.
  • Potykam się dość często o społeczne konwenanse, które mocno mnie uwierają, niczym źle skrojone stringi
  • Jestem podatna na kaprysy i wpływ silnych emocji. Targana wewnętrznym zefirem, a nawet huraganem namiętności, z których największą jest MUZYKA.
  • Nie lubię: manipulacji, chamstwa, salcesonu, pyskówek, szoł biznesu, w którym większy nacisk kładzie się na biznes, niż na szoł, służalczości, zależności, układów, sraczkowatego odcienia budynków, fałszywych uśmieszków, egoizmu, klimatów schulzowsko- schyłkowych, w które czasem popadam, remontu u sąsiadów, a zwłaszcza odgłosu wiertarek, które atakują moje uchi od miesiąca.
  • Kocham: muzykę (bo dzięki niej pozostaje w kontakcie w uczuciami i emocjami). Tworzę całkiem nowa psychodramatyczną definicję muzykowania, więc z góry uprzedzam, nie polecam, odradzam i nie zapraszam do kontemplowania mnie w ciszy.
  • Kiedyś chciałam: grać w kulki ( w sensie w bilard, ale tylko po substancjach zmieniających stany świadomości)
  • Uwielbiam: spać, choć na ogół księżyc świeci za gorąco i nie śnie…do rana
  • Przepadam za stapianiem się z naturą, stąpaniem po rosie i plenerami malarskimi.
  • Lubie czasem pomilczeć na jakiś temat, ale brokat słów jest moim remedium.
  • Czasami lubię czuć pod stopami jakiś grunt, choć zwykle unoszę się pół metra nad ziemią.
  • I Taki mały przerywnik, wyrwany z kontekstu - Wzrost eM– oscyluje w okolicach „Cioci Wieżyczki” , zwłaszcza w wysokich bucikach, dlatego z uporem maniaka kupuję niebotyczne szpilki, których i tak nie zakładam ( ilość dorównuje kolekcji błyszczyków do ust, których i tak nie używam)


    Rodzaj męski w życiu eM (a nic nie powiem). Jednozdaniowo szepnę:
    Najseksowniejszy w mężczyźnie jest… intelekt.

Złe złego początki, czyli internetowe podrygi eM

Żeby pisać, pisać z rozmysłem trzeba mieć słuch absolutny, a jeśli ktoś absolutnie nic nie słyszy?
Hmmm, lalala, próba mikrofonu… znowu coś się sprzęga…

No i stało się. Przestudiowałam podręcznik z przysposobienia do życia w necie i założyłam coś, co zwie się internetowym pamiętnikiem. Prowadzenie bloga to czynność równie intymna jak kopulacja psów na osiedlowym trawniku. Niby nikt nie patrzy, ale każdy ukradkiem podgląda sztukę chędożenia w wersji dla ubogich. Bo kto nie lubi z całą swoją wnikliwością i ogromną zaciętością analizować, śledzić, komentować, zmieniać bieg czyjejś historii. Popełnienie bloga nie różni się zasadniczo od innych błędów, które mi się przytrafiają, ale czasami ciśnienie muli i wewnętrzne oko musi wyłowić okruch łuny świetlnej, żeby zaistnieć poza leniwym, acz bezpiecznym miejscem z masy szarej ulepionym. Najlepiej jako odrębny byt, gdzieś w przestworzach internetowych(to zdanie nie ma zdynamizowanego napięcia międzywierszowego i jest jakby za długie).
K jak konsekwencja tego, ze upór robi coś z niczego – mówi song. Ale należą Ci się pewne wyjaśnienia, mój Drogi Czytelniku. Systematyczność, która jest warunkiem niezbędnym do blogowania jest mi obca, więc jeśli tu wpadnę, to z powodów czysto towarzyskich. Zanim zdziczejesz od telewizyjnych seriali, szok & szoł w rodzaju „Taniec z Pudzianami”, „O Dżizas, jak oni ziewają” zaproszę Cię na wirtualne ciastko z kremem i herbatę z rumem (czy innym prądem). Tylko proszę: nie zadepcz mi nowego zmyślonego dywanika w przedpokoju. Możesz nanieść błota, ale go nie depcz, tylko zanurz się w jego wzorzystej toni…
W całym tym cywilizacyjnym galopie możesz rozsmakować się w obrazkach z mojego życia. Rozgość się… Śmiało.

Oglądając, słuchając i czytając innych blogowiczów pokrzepia mnie myśl, ze jest nas więcej i nie będę się samotnie w sieci wygłupiać. Boleśnie pokaleczona karmą chropowatych życiorysów współblogowiczów poczułam, że są jednak pewne granice artystycznej i wewnętrznej wolności. Z zachwytem poopowiadam o związkach z kulturą, z nabożnością o paraliżu umysłowym, który niekiedy mnie dopada. Podzielę się prawdą o świecie, snach, pięknie, miłości w osobliwości jej trwania (boleśnie trudnej i zbyt silnej, by mogła się do końca ziścić).
Jeśli zauważysz, że moje przemyślenia zaczniesz chłonąć jak gąbka wodę, lub jamochłon jame…(?) zwróć się do specjalisty, który pokrzepi Cię dobrym słowem i zapisze jakąś pigułkę na tę dolegliwość. Tylko nie odwiedzaj mnie częściej, niż pisuar po 6 kuflach z chmielowym, bo to będzie oznaczało, że padłeś ofiarą podprogowej manipulacji albo portal nasza klasa przestał istnieć *(niepotrzebne skreślić).
Przyjmij milczeniem lub słowem moją obecność. Każdy ślad, który pozostawisz będzie mile widziany. Przynieś duchowy kwiat lub kaktusa z kolcami (jeśli mi się należy). Może skrusze warowny mur i dowiesz się więcej. Tylko nie pisz „ pierwszy”, „żal.pl” i „boshe”. Moja wdzięczność niczym niezmącona.
Tyle tytułem nędznego, wyjałowionego z oryginalności wstępu. Zamykam umysł mój na 4 spusty i wrócę do wykolejonych wycinanek ze słów za kilka dni, o ile znajdę kluczyk do intelektu, bo jak znam życie wyniosę go razem ze śmieciami …

PS. No ok., pójdę już, bo limit znaków został wyczerpany. Operacja”Chaos” zakończona. Naniosę trochę pokory oraz zamiotę przedpokój z resztek bezsensownych wspomnień…

PS.2 A! I na zakończenie oklaski, blaski fleszy poproszę dla zniechęty–urodziłam słowo, powiedziane wspak co prawda. Tak łatwo podążać za dłonią, która pragnie nagryzmolić kilka słów skleconych na poczekaniu…teraz pobuszuje chwilę w gwiazdozbiorach

PS.3 Już mnie nie ma…poszłam, ale wrócę…