***
***
Magiczna Wigilia...
Święta mojego dzieciństwa pachniały choinką, nadzieją i tajemniczością. Przywoływały poczucie bezpieczeństwa, bliskości i trwałości. Bez tego zmęczenia kosmosem, zanurzania się w otchłani problemów. Ciepło domowników i gorący oddech, który malował obrazki z miłości na oszronionych szybach, wprawiały w stan podekscytowania. Wypatrywanie pierwszej gwiazdki na roziskrzonym niebie, było jak nieoczekiwana erupcja światła. Sople lodu miały twarz uśmiechniętych Aniołów. Emocje dyndały jak choinkowe bombki, w których odbijały się jarzące lampki. Za oknem sypał śnieg – gęsty, diamentowy pył. Lekki płatek frywolnie tańczył na wietrze. Ze skrawków myśli budowałam marzenia. Rozbiegany i niewinny wzrok podążał za babcią i jej nieziemskimi smakołykami, stworzonymi według zastrzeżonych receptur. A Mama ubierała choinkę. Najpiękniejszą. Z Anielskim włosem i brokatowymi bombkami. W tle wybrzmiewała kolęda... przygrywana odrobinę nieudolnie na 4 ręce z bratem bliźniakiem. Po domu leniwie kręcił się znudzony kociak i badawczo przyglądał mu się pies, oszołomiony zapachem świątecznych potraw i ciast. Tata przyrządzał złocistego karpia...
święta... pamiętam, że istniały...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz