“There are two ways to reach me: by way of kisses or by way of the imagination. But there is a hierarchy: the kisses alone don’t work.”/Anaïs Nin

poniedziałek, 28 lipca 2008

KOSMICZNA AGENCJA

Duszny, lipcowy wieczór. Muskający po dłoniach zefir z uchylonego lufcika delikatnie porywa mnie w czwarty wymiar. Czas przepływa przez organiczne cząsteczki mojego ciała, niczym rwący potok. Drzewa melancholijnie kołysają się w rytm melodii wyśpiewywanej przez ochrypłe syreny przejeżdżających co chwila karetek. Obraz niczym ze snu ujaranego słodkościami cukiernika. Smakuję każdą chwilę, delektując się nią jak bąbelkowym truskawkowym szampanem. To jeden z objawów tzw. "przesadnej troski o siebie", co niejaki Golleman od inteligencji emocjonalnej definiuje jako depresję. Hmmm. Ciekawe, bo wcale nie czuję się przygnębiona, a raczej rozleniwiona.
Rytm przebojów księżycowych, czy też miłosno-dyskotekowych songów, niczym miarowy stukot przejeżdżającego pociągu sprawia, że lepkie powieki z ogromną siłą ciężkości zaczynają szczelnie do siebie przylegać. Pora wypełnić lukę czasową czymś pożytecznym. Poziom IQ podczas upałów jest zmienny jak klimat podzwrotnikowy, więc poza kontemplowaniem muzyki, nic poważniejszego uprawiać dziś nie będę. Użyźnianie umysłu nie jest przy tej temperaturze wskazane. Przeglądając stare gazety postanawiam się odmóżdżyć i poczytać horoskopy. Tak dawno nie byłam na usługach niskich i przyziemnych instynktów. Totalna sprawa. Kapitalna wręcz, bo jak się okazuje, każdy horoskop rysuje przede mną inną przyszłość. Mogę sobie wybrać dowolną, najfajniejszą wersję i scenariusz codzienności gotowy. Z przepowiedni internetowej dowiaduję się np., że "ten rok powinien zharmonizować i uspokoić skołatane wnętrza zodiakalnych Baranków". Obawiam się, ze na dłuższą metę mi to nie grozi. W kwestii wakacyjnego wypoczynku horoskop zaleca mi równiny lub zachęca do zwiedzania krajów basenu Morza Śródziemnego oraz Europy Środkowej. Rozrzut dość spory, więc w zasadzie jeśli wyląduję kilka km od Centrum miasta, np. nad zalewem, to powinnam czuć się usatysfakcjonowana. I horoskop się sprawdzi. Co mamy dalej? Widzę, że „ każdy Baran powinien wziąć jak najwięcej kredytów, żeby zachwiać podstawami banków, co będzie początkiem ich końca. Świat jest na rozdrożu. Albo pójdzie w kierunku zagłady w płomieniach albo rozwinie się jako szara, bezproduktywna masa, reagująca tylko na audiotele i teleturnieje. Barany muszą się zebrać w jedną owczarnie i ogłosić światu nową erę, w której nie będzie serialu” M jak miłość”. Hmm. Dojmująca wizja. Czymże będzie nasze życie bez topowych i ckliwych soap-oper?
W horoskopie chińskim czytam, że zacznę regularnie robić coś, co może nie przynosi pieniędzy, ale za to sprawia mi prawdziwą przyjemność. Żaden to dla mnie odkrywizm, raczej oczywista jak silikony Pameli A. prawda. Od dawna przecież delektuję się sztuką dla sztuki. Muszę również uważać, by rozmachu życiowego nie obrócić w chaos. Z tym akurat może być problem, bo współczynnik rozproszenia energii kinetycznej i proporcjonalnego zabiegania definiujący po krótce moją osobę, może stanowić przeszkodę w osiągnięciu tego celu czy też stanu harmonii absolutnej.
Przeglądanie horoskopów wciąga niczym sokowirówka soczyste delicje. Kabały, przepowiednie, poradniki, numerologia, senniki, astroczytelnia. Uff. W jednej z gazet trafiam na tekst o Kosmicznej Agencji. Mega czad - jak mawia moja kumpela. Współczesność sprawia, że mamy tendencje do szukania uproszczeń i udogodnień cywilizacyjnych. Okazuje się, że u Anioła można zamówić partnera, pizzę i prawidłowo wypełniony PIT.
Otóż, żeby znaleźć np. życiowego partnera gazeta oferuje niezawodny sposób. Nie trzeba pieniędzy, kwiatów, czekoladek, romantycznych kolacji, kursów padania na kolana i uwodzenia, cudem zdobytych biletów na koncert, ani nawet fury, komóry i …skóry.
Po świecie podróżują miliony niezatrudnionych Aniołów. Chętnie przyjmą każdą pracę. Można mieć jednego od rozwiązywania problemów, innego od podatków czy zakupów.” No i oczywiście można mieć „skrzydlaka”, który załatwi nam odpowiedniego osobnika/osobniczkę na randkę. Metodę wypróbowała... „Jasmuheen, słynąca z tego, że potrafi się odżywiać światłem”. Pani opowiada o swoim ojcu, który bardzo pragnął kogoś sobie ‘przygruchać’ na stare lata.
-„Poradziłam mu, żeby skontaktował się w tej sprawie z Aniołem. Opowiedziałam ojcu o Kosmicznej Agencji, która bezpłatnie umawia ludzi na randki. Anioły wymagają tylko, by dokładnie sprecyzować swoje wymagania.”
W tym celu sporządzamy listę najbardziej pożądanych cech, którymi charakteryzowałby się nasz przyszły chodzący (bo latający tylko załatwia) ideał. Dla uzyskania lepszych efektów nie zapomnijmy dopisać magicznego zwrotu: „albo coś lepszego”( taki bonus). Listę wkładamy do ulubionej książki, następnie unosząc ją do góry wypowiadamy słowa: „proszę anioła z Kosmicznej Agencji o przysłanie mi tej osoby”. Metoda jest sprawdzona (Jasmuheen ma nową mamusię), ale ja mam kilka wątpliwości: jak długo trzeba czekać na „przesyłkę”, czy koniecznie trzeba jeść światło, czy Kosmiczna Agencja pracuje permanentnie czy tylko w dni powszednie? Nie wiem również, czy zdobycie partnera tą drogą gwarantuje jego wieczne posiadanie (w razie czego można chyba zamówić kolejnego albo złożyć reklamacje?). A co z promocjami w Kosmicznej Agencji? Czy są tam jakieś gratisy?
Okey. Koniec sesyji z horoskopami. Żeby zachować odpowiednie proporcje, powinnam teraz obejrzeć jakiś serial wenezuelski o dialogach płytkich, jak dekolt prezenterki telewizji katolickiej…
Romantica Channel odłoże jednak na mniej upalne dni, bo za dużo tam wizualnej i werbalnej rozpusty...

wtorek, 22 lipca 2008

Zamiast OFF, końca nie widać...

Włala!
Wiadomość z ostatniej chwili.
Prace remontowo-budowlane w toku. Teraz nie mam wody, ciepłej wody, również po 22:00, przed 4 rano, wcale...Zrównoważenie stało się przyjemną formą obłędu...



Administracja osiedla zawiadamia, że w dniach 21.07. i 22.07 do godziny 22:00 nastąpi przerwa w dostawie ciepłej wody z powodu konieczności wykonania niezbędnych robót modernizacyjnych sieci ciepłowniczej.


Pojawił się również, niczym grzyb po deszczu, świeżutki, jeszcze ciepły cement przy wejściu do klatki ---->co ilustruje fotka. Aż korci, żeby zostawić odcisk swojej dłoni albo stopy, ku pamięci mięci kupa...
Ciąg dalszy bałaganu nastąpi ( producent i podwykonawca gwarantują)

poniedziałek, 21 lipca 2008

Słowo… zaklinacz umysłów

Czasami czuję się rozczarowana mową milczących słów, które są puste i kalekie. Chcę, by do mnie przemówiły w sposób sensoryczny. Chcę, by mnie dotknęły, uwiodły, rozpaliły mój umysł, dusze i wnętrze. Pragnę, by objawiły się w sposób dla mnie odczuwalny, jak zapach kwiatów w ogrodzie pastelowym. Chce, by odebrały mi powietrze. I serce chce mieć większe. Pragnę, by magiczne słowa swą pulsującą i gęstą formą stały się dla mnie odczuwalne przez koniuszki palców i końcówki rzęs. Marzę, by nadały mi dar bezkresnego zatracenia w tym, co dobre, prawdziwe, chciane i wyśnione. Chce nadać im kolory, poczuć ich smak. Pragnę, by stały się fuzją barw emocjonalnych, wyrafinowaną muzyką, refleksem światła, które rozświetli mój blady i kałużowy świt. Chcę dać się ponieść przyjemnej formie obłędu, do której doprowadzi mnie ich niedefiniowalne znaczenie. Chcę trwać w zachwycie nad outsiderskim połączeniem liryzmu, ognia, desperacji, werbalnego feelingu, nostalgii i cielesności. Nie potrafię wierzyć, ze wszystko jest mirażem i pozorem, bo ta myśl pozbawia mnie pewności, co do tego, czy faktycznie jestem, istnieję. Tęsknię za gęstą, przesyconą emocjami senną imaginacją. Pragnę trwać w zachwycie nad pulsującym i zmysłowym poezjowaniem...
Czarodzieje istnieją...

niedziela, 20 lipca 2008

Remont off

Jest coś, co nie pozwala mi zasnąć. Coś, co męczy mnie od środka i przygniata. Nieustannie zaprząta moje myśli, a nawet walczy o swoje miejsce i przestrzeń bardziej, niż dwa włosy na ‘rozczochranej grzywce’ łysego. Wdziera się do mojego życia niczym nieproszony gość. Bałagani w moim umyśle. To coś, co nadaje nową jakość mojej egzystencji. I czyni każdy mój dzień wyjątkowym i niepowtarzalnym.

To coś to …Remont!

Sobota. 6:47 rano. Trzęsienie ziemi? A może zwiastun końca świata? Kres kresów. Koniec konców. Nie, to cholerny remont balkonów rozrywa me wnętrzności i dudni niczym odgłos tłuczonych garów. Kolejna seria z karabinu, po której naturalnie nadejdzie jakaś cisza, ale kiedy? Poranek nie jest już taki jak kiedyś, rozśpiewany ptasimi trelami.

Remonty stały się jakimś hitem tegorocznych wakacji. I to remonty generalne. Losowo wybrana zostałam ich męczennikiem. Ze względu na obfitość dźwięków, buszujących po moich małżowinach usznych – nie zasne! Mowy nie ma. Na mojej twarzy wykwita mina, której wolelibyście nie widzieć. Idę więc do wanny. Siedząc zanurzona po szyję w pianie, daję nura podwodnego, żeby zagłuszyć oddziały pułku robotników. Kwaśna to kąpiel, bo w jazgocie, którego utopić niestety nie można. A bije między oczy niczym poranne promienie słońca. Oddech mam halny i nieregularny. Ta zabawa staje się nudna i monotonna, panowie!.

Poniedziałek. 15:07. Odgłosy sprzętów ciężkiego kalibru spowodowały mały i chyba nieodwracalny error eM. Trzepią w czerep, nie ma co. Lekko uszkodzona, stałam się chmurą gradową z napisem: „Nie dotykać!. Grozi porażeniem piorunka wysokiego napięcia” Pikający i skaczący, niczym żaba po rozgrzanej szosie, mięsień sercowy stracił swój dotychczasowy miarowy rytm.

Czwartek. Day off w pracy. Nadzieja jest matką głupich. Co ja sobie myślałam? Ze poleżakuję do 8 rano? Na poranną rozgrzewkę umysłu dostaję pożywne śniadanie w postaci solidnej dawki decybeli (w skrócie - hałas mierzony w decybelach to dźwięk niepożądany i szkodliwy dla zdrowia ludzkiego. Stanowi drgania rozprzestrzeniające się w powietrzu w postaci fali akustycznej o częstotliwościach i natężeniu stwarzającym uciążliwość dla ludzi i środowiska.) Jako osoba z dynamitem w głowie w ramach zemsty rozważyłam również możliwość ukręcenia głowy sprawcom lub zwołania małego jam session w pomieszczeniach domowych (jak to niegdyś miałam w zwyczaju czynić), z udziałem wszystkich kumpli muzykujących. Równolegle z remontem balkonów toczy się bowiem walka o przywrócenie użyteczności lokalu mieszkalnego na piętrze numer 2.
Zorganizowanie dobrego koncertu rockowego w domu, żeby zagrać na nerwowej strunie sąsiada to fantastyczny pomysł, czyż nie?. Zwłaszcza po godz. 22:00. W przyrodzie funkcjonują różne sposoby zwalczania szkodników. Stukać szczotką w ściany nie będę, wyrazów brzydkich artykułowanych paszczą nie wypowiem. W końcu po to mam zęby mądrości, żeby od czasu do czasu ugryźć się nimi w wygadany język.

Tymczasem odgłosy pił i wiertarek udarowych stają się już mało śmieszne. Zwichną mnie na całe życie. Stały się garbem, wrzodem, migreną. Remont off zamawiam.
Kolejna piękna wolna Sobota. 7:15. Hmm. Paradoksalnie nawet się z panem remontem zżyłam. Robotnicy wiercą równiutko, z poszanowaniem jazzowej frazy. (choć tu mnie raczej poniosło). Dźwięki to raczej bardziej biesiadne, ale zawsze kiedy dzikie huki umilkną czuję się odprężona i zrelaksowana.

Niedziela. 22:09. Pogrążyłam się w mroku dość ponurych rozważań na temat remontowo-budowlanego i zajmującego inwazyjnie moją przestrzeń, stanu rzeczy.
Pokrzepiająca jest jednak myśl, ze nic nie trwa wiecznie, jakkolwiek banalnie to brzmi. I znów skrzydlate snopy ciszy ofiarują mi błogi (blogi) spokój. Przestanę ciągnąć za sobą swój cień z powodu wiecznego niedospania. Amen.

Udział wzięli :
robotnicy od reanimacji balkonów
Sąsiad, którego imienia nie poznałam
Statyści:
Odgłosy wiertarek udarowych, wbijanych gwoździ, pił i czegośtamjeszcze.

piątek, 18 lipca 2008

Renesans i rekonesans

Na nowo potrzebuję wyzwolenia z ciasnego gorsetu. Bezszelestnie wdzierające się w moje ciało emocje muszą znaleźć ujście. Nie chce już karmić poduszki łzami. Chcę do serc, do ludzkich umysłów, ale w sposób opanowany i delikatny. I już nie chce być niemym świadkiem życia. Pragnę barwić świat na tęczowo, nadawać znaczenie słowom. Chce przeprowadzić duchowy remanent, zrobić porządki w zanieczyszczonym organicznym, choć żywotnie ważnym otoczeniu. Fazę ucieczki na koniec świata pogrzebałam dnia 14.07. Mogę być od nowa oblepiana i obdarzana szczególną atencją różnych osobliwych osóbek. Porzucam dezercję na rzecz Anioła, który kiedyś we mnie drzemał…
Bo co się ze mną stanie… kiedy już mnie nie będzie?
Czyniąc gest zaproszenia do mojego umysłu chcę trwać w wieczności. Każdy człowiek jest nieskończony, jeśli nie pozostaje w sobie, a ujawnia się i wychodzi na zewnątrz. Nie jestem nazwiskiem, nie jestem pseudonimem, nie jestem nawet peselem, który przecież z czasem się zestarzeje i uświadomi szybki upływ czasu. Jestem krajobrazem, który się zmienia, energią czystą, muzyką, emocją, mistyką i unikalnym bytem. Bywam też zwątpieniem. Przyjmuje strugi deszczu. Gdy pali mnie serce mam fazę na NIE. Gdy za długo moknę, pragnę słońca. I zaraz potem formuję marzenia, tworzę nowe reguły, bo nie jestem spętana kajdanami. Nic mnie już nie zniewala. Aromat dnia wdycham niczym zapach świeżo parzonej kawy. Nie chcę być pieśnią masową, podchwytywaną natychmiast przez tłumy, które łakną prostych rozrywek. Zostanę zreanimowanym, zmiksowanym i wyrafinowanym songiem w stylu funky.
Gdy dorosnę...
...Try to take the time and get to know me...The real me...

Uczucia kurzem pokryte...

Zawsze, gdy czuję się zbyt zaręczona z losem, pogodzona i wewnętrznie przekonana, że żyję najwłaściwiej, zaczynam odczuwać współczesną samotność, niedosyt istnienia. Kłóci się to dojmująco z moim Ja. I zmieniam ten stan rzeczy-myślą, mową i uczynkiem. Niemal natychmiast. Nie potrafię i nie chcę trwać w rzeczywistości, jak statysta, który powtarza wyuczoną kwestię. Chcę jej doświadczać w sposób żywy i nieuchwytny. Ale teraz, gdy jestem ostateczna i niezachwiana w swoich decyzjach, dochodzę do wniosku, że najbardziej w zyciu obawiałam się oślepiających umysł uczuć. Wyznań, które przerastały moje najśmielsze oczekiwania. Emocji, których pragnęłam. Ta świadomość trawi mnie od środka i wychyla przez pępek swoje przerażone oczy. Dlaczego chce ściszyć ten wewnętrzny głos, wyłączyć wszystkie fizyczne komórki, które krzyczą? Obowiązkowo, własnie wtedy, kiedy już prawie poukładam elementy z wykrojonej wycinanki w całość, nagle - dość nieoczekiwanie -pojawia się to coś, co ten ład i porządek burzy. Zaczynam produkować nowe dreszcze, nowe kolory, gromadzę emocje. Magazynuję niepowstrzymane strumienie świadomości. Nie rozumiejąc przyczyny...wtapiam się w ten proces od nowa. Popołudnia leniwe, niczym macedońska Niedziela niezauważalnie znikają…ich miejsce wypełniają natrętne myśli o istocie i sensie życia-Miłości.

eM, zawsze spragniona artystowskiego podejścia do codzienności, ucieka z krajobrazu przepełnionego uczuciami. Płochliwie przenosi się w kadr bezpieczny, znany, dyskretny. Z nadzieją w oczach, że wybuchnie epidemia instynktu samozachowawczego, który podpowie jak znaleźć odpowiedź na trudne i tylko sobie zadane pytania? Jak przynieść ukojenie dla duszy i spokojny sen?...
***
Jak rozkołysany sen tańczących na wietrze traw
Wrzątek, który z odłamków jednego ducha, a dwóch materii ciała powstał
Ponadastralnie i zmysłowo ugodzeni roziskrzonym niebem
Milionem słońc, które rozpalają przedsmak chwili
Udzielają się sobie szybciej niż myśli, niż słowa
Niefizyczni kochankowie...
On i Ona
***

poniedziałek, 14 lipca 2008

Me, myself & I, czyli o eM słów kilka

  • Jestem kobietą - co da się zauważyć, zwłaszcza podczas zespołów różnych comiesięcznych napięć.
    „Jak tam twoja paranoja?” – zapytano mnie ostatnio znienacka. „Dziękuję, miewa się dobrze” – odparła z lekkim przekąsem materia, antymateria, fanaberia III fazy cyklu eM
  • A właśnie, że to kobieta się zrodziła z frustracji mężczyzny, a nie na odwrót! O!
  • Oprócz tego… jestem również i nadal kobietą nieomal pogodzoną ze sobą - innymi słowy daje sobie prawo do tego, by istnieć, nawet bez makijażu (wówczas i tak jestem taka sama, tylko mniej kolorowa).
  • Kręci mnie budowanie wnętrza ze skrawków codzienności i słów. Lubię się nimi bawić i spędzać z nimi czas. Przepadam, kiedy delikatna materia języka parzy mnie i pieści swoim ogniem.
  • Aktualnie, w tej sekundzie pisanie określa mnie jako osobę, jest moim dowodem tożsamości.
  • Chwile, w których codzienność traci swoją równowagę są w mojej słodko-kwaśnej egzystencji konieczne i mocno wskazane.
  • Potrzebuje magii, wyzwań, bólu, spełnienia, żaru, chłodu, pomyłek, rozczarowań, uniesień, cudownych odkryć i zagubienia, żeby zachować unikalny charakter swojego ekstremalnie skomplikowanego bytu.
  • Potykam się dość często o społeczne konwenanse, które mocno mnie uwierają, niczym źle skrojone stringi
  • Jestem podatna na kaprysy i wpływ silnych emocji. Targana wewnętrznym zefirem, a nawet huraganem namiętności, z których największą jest MUZYKA.
  • Nie lubię: manipulacji, chamstwa, salcesonu, pyskówek, szoł biznesu, w którym większy nacisk kładzie się na biznes, niż na szoł, służalczości, zależności, układów, sraczkowatego odcienia budynków, fałszywych uśmieszków, egoizmu, klimatów schulzowsko- schyłkowych, w które czasem popadam, remontu u sąsiadów, a zwłaszcza odgłosu wiertarek, które atakują moje uchi od miesiąca.
  • Kocham: muzykę (bo dzięki niej pozostaje w kontakcie w uczuciami i emocjami). Tworzę całkiem nowa psychodramatyczną definicję muzykowania, więc z góry uprzedzam, nie polecam, odradzam i nie zapraszam do kontemplowania mnie w ciszy.
  • Kiedyś chciałam: grać w kulki ( w sensie w bilard, ale tylko po substancjach zmieniających stany świadomości)
  • Uwielbiam: spać, choć na ogół księżyc świeci za gorąco i nie śnie…do rana
  • Przepadam za stapianiem się z naturą, stąpaniem po rosie i plenerami malarskimi.
  • Lubie czasem pomilczeć na jakiś temat, ale brokat słów jest moim remedium.
  • Czasami lubię czuć pod stopami jakiś grunt, choć zwykle unoszę się pół metra nad ziemią.
  • I Taki mały przerywnik, wyrwany z kontekstu - Wzrost eM– oscyluje w okolicach „Cioci Wieżyczki” , zwłaszcza w wysokich bucikach, dlatego z uporem maniaka kupuję niebotyczne szpilki, których i tak nie zakładam ( ilość dorównuje kolekcji błyszczyków do ust, których i tak nie używam)


    Rodzaj męski w życiu eM (a nic nie powiem). Jednozdaniowo szepnę:
    Najseksowniejszy w mężczyźnie jest… intelekt.

Złe złego początki, czyli internetowe podrygi eM

Żeby pisać, pisać z rozmysłem trzeba mieć słuch absolutny, a jeśli ktoś absolutnie nic nie słyszy?
Hmmm, lalala, próba mikrofonu… znowu coś się sprzęga…

No i stało się. Przestudiowałam podręcznik z przysposobienia do życia w necie i założyłam coś, co zwie się internetowym pamiętnikiem. Prowadzenie bloga to czynność równie intymna jak kopulacja psów na osiedlowym trawniku. Niby nikt nie patrzy, ale każdy ukradkiem podgląda sztukę chędożenia w wersji dla ubogich. Bo kto nie lubi z całą swoją wnikliwością i ogromną zaciętością analizować, śledzić, komentować, zmieniać bieg czyjejś historii. Popełnienie bloga nie różni się zasadniczo od innych błędów, które mi się przytrafiają, ale czasami ciśnienie muli i wewnętrzne oko musi wyłowić okruch łuny świetlnej, żeby zaistnieć poza leniwym, acz bezpiecznym miejscem z masy szarej ulepionym. Najlepiej jako odrębny byt, gdzieś w przestworzach internetowych(to zdanie nie ma zdynamizowanego napięcia międzywierszowego i jest jakby za długie).
K jak konsekwencja tego, ze upór robi coś z niczego – mówi song. Ale należą Ci się pewne wyjaśnienia, mój Drogi Czytelniku. Systematyczność, która jest warunkiem niezbędnym do blogowania jest mi obca, więc jeśli tu wpadnę, to z powodów czysto towarzyskich. Zanim zdziczejesz od telewizyjnych seriali, szok & szoł w rodzaju „Taniec z Pudzianami”, „O Dżizas, jak oni ziewają” zaproszę Cię na wirtualne ciastko z kremem i herbatę z rumem (czy innym prądem). Tylko proszę: nie zadepcz mi nowego zmyślonego dywanika w przedpokoju. Możesz nanieść błota, ale go nie depcz, tylko zanurz się w jego wzorzystej toni…
W całym tym cywilizacyjnym galopie możesz rozsmakować się w obrazkach z mojego życia. Rozgość się… Śmiało.

Oglądając, słuchając i czytając innych blogowiczów pokrzepia mnie myśl, ze jest nas więcej i nie będę się samotnie w sieci wygłupiać. Boleśnie pokaleczona karmą chropowatych życiorysów współblogowiczów poczułam, że są jednak pewne granice artystycznej i wewnętrznej wolności. Z zachwytem poopowiadam o związkach z kulturą, z nabożnością o paraliżu umysłowym, który niekiedy mnie dopada. Podzielę się prawdą o świecie, snach, pięknie, miłości w osobliwości jej trwania (boleśnie trudnej i zbyt silnej, by mogła się do końca ziścić).
Jeśli zauważysz, że moje przemyślenia zaczniesz chłonąć jak gąbka wodę, lub jamochłon jame…(?) zwróć się do specjalisty, który pokrzepi Cię dobrym słowem i zapisze jakąś pigułkę na tę dolegliwość. Tylko nie odwiedzaj mnie częściej, niż pisuar po 6 kuflach z chmielowym, bo to będzie oznaczało, że padłeś ofiarą podprogowej manipulacji albo portal nasza klasa przestał istnieć *(niepotrzebne skreślić).
Przyjmij milczeniem lub słowem moją obecność. Każdy ślad, który pozostawisz będzie mile widziany. Przynieś duchowy kwiat lub kaktusa z kolcami (jeśli mi się należy). Może skrusze warowny mur i dowiesz się więcej. Tylko nie pisz „ pierwszy”, „żal.pl” i „boshe”. Moja wdzięczność niczym niezmącona.
Tyle tytułem nędznego, wyjałowionego z oryginalności wstępu. Zamykam umysł mój na 4 spusty i wrócę do wykolejonych wycinanek ze słów za kilka dni, o ile znajdę kluczyk do intelektu, bo jak znam życie wyniosę go razem ze śmieciami …

PS. No ok., pójdę już, bo limit znaków został wyczerpany. Operacja”Chaos” zakończona. Naniosę trochę pokory oraz zamiotę przedpokój z resztek bezsensownych wspomnień…

PS.2 A! I na zakończenie oklaski, blaski fleszy poproszę dla zniechęty–urodziłam słowo, powiedziane wspak co prawda. Tak łatwo podążać za dłonią, która pragnie nagryzmolić kilka słów skleconych na poczekaniu…teraz pobuszuje chwilę w gwiazdozbiorach

PS.3 Już mnie nie ma…poszłam, ale wrócę…