“There are two ways to reach me: by way of kisses or by way of the imagination. But there is a hierarchy: the kisses alone don’t work.”/Anaïs Nin

sobota, 1 sierpnia 2009

Proces zmiany asymetrii


Dziś przebudziłam się przed 6 rano, kiedy blady świt zerkał jeszcze nieprzytomnie w zaspane okna. Inwazja promieni słonecznych na poduszkę wyrysowała wzór, na którym skupiłam całą swoją uwagę. Obrazek abstrakcyjny, za którym podążałam dłonią, widząc w tym działaniu emocję nieważką i szansę na zmaterializowanie marzeń. Jeszcze bez planu, bez kształtu, bez nazwy, ale pragnień stabilnych, w połamanym rytmie dnia. Przeciągnęłam się leniwie, ubrana jedynie w aksamit pościeli. Ten mój własny mikroświat stał się miejscem, które smakowałam w geście indywidualnego zaproszenia.


I've learned to love the quiet moments, the Sunday mornings of life...


Od teraz wyciszona i pewniej stąpająca po gruncie codzienności, już nie biegnę na oślep, nie płynę bezwolnie. W pochodzie wielobarwnych istnień ludzkich, pokładam nadzieję w tych, którzy patrzą mi w oczy, potrafią chwycić za dłoń, porwać nieoczekiwanie i nieustannie zaskakiwać. Tylko tym, że po prostu są. Istnieję dla spraw realnych, którym można zawierzyć i oddać się bezwiednie.


Nie muszę już w cichej akceptacji i pokoju wspomagać ludzi w wędrówce na wyżej usytuowane tereny ducha. To pomysł jednak dość szalony i wypalający. Zwłaszcza, gdy moje działania brutalnie mąci syntetyczna wręcz obojętność. Wówczas wskaźnik oporu wobec prób kontaktu ze mną staje się wyższy, niż wskaźnik zezwalania. Wtedy zamieniam się w wektor jasnego wspomnienia.


Moje rozpaczliwe starania naprawy istniejącego stanu rzeczy, pragnienie zmian przy pomocy estetycznych i silnych impulsów, przestały mieć teraz kluczowe znaczenie. W tej bezsensownej procesji mentalnego paraliżu, pozbyłam się z siebie nie-mojego, porzuciłam święte przekonanie o tym, że nasza planeta i my – ziemianie, jesteśmy dziełem doskonałym. Oczywiście, że wciąż noszę w swoim umyśle zbiory sprzecznych czasem twierdzeń, wątpliwości i pytań, które drgają i kotłują się we mnie. One napływają w kalejdoskopie szaro-burych barw i nieokreślonych kształtów, kumulują się i męczą czasem okrutnie. Jednak przestałam się nimi dzielić.


when my grey turns to yellow...


Nigdy nie musiałam się określać poprzez słowa. Chciałam być i trwać tylko dla sytuacji i ludzi, którzy mnie chcą i potrzebują, nawet gdy rozsadzam konwencje i uwieram w niewygodzie jak kanciaste krzesło. Wtedy, gdy gładkie i delikatne myśli chowam w kieszeń. Chłostana emocją i policzkowana słowem, nie obawiam się stawiać prawdy na ostrzu noża. Taki to już koloryt lokalny podwórka eM, dziedzicznie uwolnionej od opinii ludzkich.


Moje działania materializują się w wyborach, których dokonuję. I decyzjach, za które biorę odpowiedzialność. Czasami jest to prosta zdolność do akceptacji konieczności, a czasami bardziej zdecydowane posunięcia. Zawsze realizuję jednak rzeczywistość wykrojoną z miłości. Ciepłej i orzeźwiającej, jak letni deszcz. Stale i niezmiennie. I nigdy tego nie zmienię, choćby po to, by wyjść z prostych ram myślenia o świecie. By wymagać od siebie i innych. I nie ważne czy te działania czemuś służą...


Przecież to, jak wygląda nasze życie i relacje ze światem, jest odpowiedzią na nasze postępowanie. Dostajemy tyle, ile oferujemy. A o drugiego człowieka trzeba dbać, dawać mu poczucie zainteresowania i ciepła z naszej strony, by mógł się tym nasycić, od tego wewnętrznie rosnąć. Czasami wystarczy posłuchać wspólnie z nim ciszy. Albo pochylić się nad nim, gdy słabnie, bez niepotrzebnej rozwałki w głowie i werbalnej szermierki. Tak to widzę, czuję i odbieram, wszystkimi swoimi zmysłami. Każdy, kto odnajdzie w sobie odrobinę dziecka to potrafi. Będzie instynktownie czuł jak kochać i szanować innych bezwarunkowo, nie oczekując cudu w zamian.


Ale tego nie da się nauczyć, tego nie można udawać. Można się z tym urodzić albo to w sobie wypracować. Wystarczy zmienić dysproporcje między „chcieć” a „móc”. Zamiana słowa w ciało nie niesie ze sobą konieczności zmiany priorytetów i wywrócenia wszystkiego do góry nogami. Jak w talii kart...


...a zwłaszcza na tej z wizerunkiem waleta karo, którą znalazłam na łotewskiej ziemi i noszę ją w portfelu ze świadomością, że symbolizuje kogoś, kto ma ten sam habitus i energię co ja...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz