Czy książki chcą być napisane? Czy chcą by nazywać to, co nienazwane?
Wyjęzyczyć swój świat, a w nim siebie?
Paroles, paroles, paroles - moje ID?
Całkiem trzeźwa pretensja do siebie, że nie chce mi się kąsać...
I tak poklaskali, poklepali, po...
***
Czytam właśnie eN-tą wersję książki przyjaciółki. To propozycja naukowa, ale zaczynam się z nią odrobinę utożsamiać, zlewać i tonąć w poszczególnych rozdziałach. Powoli tracę dystans. Ale z minuty na minutę ubogacam nią sferę językowych poszukiwań.
To lektura, która nie powoduje "spalenia umysłu", troche krzyczy i ma ten pazur oraz nerw, który tak lubię.
Po wydaniu zacznie żyć własnym życiem. Zostanie skonsumowana, będzie oceniana, wartościowana, ale czuje, a nawet wiem, że nie zginie w natłoku publikacji.
Odpowiedzialność pisarza nie jest tylko i wyłącznie triumfem jego ego, podsycanym poczuciem nieomylności.
Bo tylko ten, który miewa wątpliwości, nigdy nie będzie wydawał kategorycznych sądów i opinii. Choć uzasadnione wdrukowanie siebie chroni autora przed odczytaniem jego dzieła w sposób inny, niż sobie założył.
Jednak wraz z ostatnią linijką i spisem treści jego udział w dalszym życiu książki kończy się. Bezpowrotnie. Nie możemy dołączyć do niej instrukcji obsługi, jak ją mamy rozumieć, jak odczytywać.
Każdy we właściwy dla siebie sposób będzie ją widział i rozumiał.
Zakomponuje sobie ten świat według nieocenzurowanej przez nikogo intuicji
Zwerbalizuje po swojemu emocję błądzącą w przestrzeni niewyrażalności
Pomyśli raz kolorami...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz