I have to leave it all to come here. Time beyond time, a place away from this world: it's just for two short nonetheless long hours.
Zajadając wysokokaloryczne kanapki z dużą ilością ajvara, majonezu, papryczek chilli, ogórków kiszonych i czegoś tam jeszcze zapuściłam korzenie pod kocem i ku zdrowotności popijałam grzane galicyjskie.
To chyba wczorajsze Zaduszki Jazzowe mnie tak podziębiły. Kiedy stamtąd wyszłam tafla chodnika lśniła w deszczu. Ale warto było, bo nie załatwiły mnie na "ament" ( jak w czasach wczesnoszkolnych zwykłam mawiać). Choć tak licznego i przegrzanego tłumu, który wylewał się z krużganków dominikańskich, dawno nie widziałam.
Czekałam na to miejsce i ten czas muzycznego spotkania z artystką tej klasy, co Grażyna Łobaszewska. Chciałam zanurzyć się w jednym z "najczarniejszych białych głosów". I to takim, który ma wyjątkową umiejętność wyrażania prawdziwych emocji. Żadnego nudnego dźwięku i nudnych tematów.
Ona ma ten rodzaj ekspresji, która zarazem razi prostotą improwizacyjną, a jednocześnie jest to kunszt nie do podrobienia, który dotyka najgłębszych zakamarków duszy. Jej koncerty pozostawiają niedosyt. Może dlatego, że uwodzi głosem, a nie zewnętrznością, co w obliczu dzisiejszej mizerii staje się czymś szalenie rzadkim.
To jej nowoczesne myślenie o muzyce, taka bezkrompromisowa otwartość na dźwięk i wokal 'z duszą', zawsze wyprzedzały epokę. Dla mnie jest artystką nieoczywistą, ponadczasową i spełnioną. Agresywne brzmienia, wyrafinowane jazzowe frazowanie niekiedy zestawia z łagodnością. Ona tworzy na żywo każdy jeden dźwięk, w bardzo przemyślany, a zarazem spontaniczny sposób. To lubię. Gładkie osiąganie mistrzowskiej precyzji, operowanie obłędnym warsztatem i arsenałem możliwości.
Kiedy słucham takiej muzyki to 'miłośnieję'. Na twarzy mam wyrysowaną błogość i zatracenie. Mrużę wtedy oczy, świadomie pracując na rozwój zmarszczek. Ale jest mi z tą myślą dobrze.
Wczoraj chłonęłam intensywnie to, co było treścią tego koncertu. Kątem oka patrzyłam na Sylwię i Lolaka. Obydwie śpiewają od lat i nie omieszkałyśmy po koncercie poobmawiać i jednocześnie porozgrzeszać muzyków. Mimo, że rozpędzone z nas kobietki, jesteśmy w stanie okiełznać wzajemną energię i snuć rozważania o muzyce do nocy. Czasem dziwne osamotnienie w nas i zrodzony z tej gmatwaniny i poplątania pakt milczenia. Lubimy tak w sobie powiercić, pogmerać w duszy, zatrzymać się nad sobą i powalczyć z wszechogarniającą martwicą, która wyłania się z codzienności.
Niczym w piosence o ludziach z duszą...
Old schoolowa Graża w "Autostradzie do nieba"
i jej dzisiejsza "SUTRA" (cover Sitars)
no i magiczne wykonanie "Ludzi z duszą"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz