“There are two ways to reach me: by way of kisses or by way of the imagination. But there is a hierarchy: the kisses alone don’t work.”/Anaïs Nin

niedziela, 7 lutego 2010

Styczniowe, sobotnie przedstawienie 'Moulin Rouge' w Chatce Żaka przypomniało mi jak mocno poprzez taniec i muzykę następuje zetknięcie ze zmysłowością. Ale nie będę tu teraz pisać o obcowaniu z rzeczywistością pozasłowną, tak bardzo mi bliską, bo to temat na oddzielną rozprawę.


Ostatecznie czułam się jakbym spółkowała z tajemnicą, zaklętą w dźwiękach.


Kiedy oglądałam ten musical, myślałam o kostiumowych projektach Tee i scenografii do zagranicznej sztuki o francuskiej bohemie, anatomii uwodzenia i surrealiźmie, ukrytym na przedmieściach artystowskiego Paryża. Premiera miała być w Londynie. Od tygodnia czekałam na Tee, by w przelotnym splocie rozpędzonych i internsywnych dni wstąpiła w rejony swojego rodzinnego domu.


Umówiłyśmy się na pogaduchy, żeby nasycyć się swoją obecnością na najbliższe miesiące. W myślach wyrysowałam obraz historii o iluzorycznym uczuciu, o którym Tee mówiła z wypiekami na twarzy, popalając fajkę z lufki. Była to opowieść o namiastce świata, oszałamiającego i zmysłowego, zbudowanego z rozbudzonych oczekiwań. Takich, które zmieniają się wraz z wkraczaniem w kolejny etap dojrzałości. I wyrastania bezpowrotnie z epoki romantyzmu.


Historia ta jawiła mi się na kilka sposobów, ale ten wydał mi się najbliższy wizji związanej z karmicznym połączeniem dwojga ludzi, które nigdy nie poznało słowa "the end". Kreatorem sytuacji i tej opowieści była kobieta - nieuchwytna, zagadkowa, zmienna. Kobieta, która w świecie uczuciowej i emocjonalnej impotencji, uosabiała czułość i potrafiła wyzwolić w mężczyźnie wolnego ducha. Przezroczystość i tajemniczność tej opowieści pozwalała mi na ulokowanie w niej ludzkich tęsknot, o których wiem, że są częścią każdego człowieka. I które czuje, widzę w chwilach skradzionych pospiesznej codzienności.


Rozmawiałam z Tee i wraz z kolejną scenografią, halką i pończochą, którą mi wyrysowała, budowałam obraz, który krystalizował się w moich myślach w sposób gładki, lekki i przejrzysty... Nie mogłam uciec od myśli o Moulin Rouge.


Fabuła opowieści, widzianej moimi oczami, miała swój początek w wielopłciowym, letnim Paryżu, z którego artyści czerpią inspirację i pewność w działaniu.


Ona...


- Opowiedz mi o niej, przemyśl temat, opisz jak ją sobie wyobrażasz i wyślij mi to w mailu - naciskała Tee...


Ona...hmm. Dla mnie musiała uwielbiać Paryż, którego magia po deszczu rozlewała się na nowo, niczym słońce w bezchmurny dzień. Jej 'prywatne' miasto stroiło się w paletę barw i dzikości, ukrytej za okiennicami domów i niedoświetlonych ulic. Między jaskrawym niebem a ubitą ziemią, między nocą, a dniem, czekała aż w gorące południe poczuje kropelki potu na głębokim dekolcie, zamiast porannej rosy na stopach, której pieszczotliwy dotyk tak lubiła.


W tym monumentalnym i dusznym miejscu tajemnicy miłość była sprostytuowana, ale wyrafinowana. Była podróżą w głąb niedopowiedzenia, okraszonego niepokojem i namiętnością.


Moja bohaterka miała krwisto-rude włosy do ramion, morelowe policzki i zielono-morskie oczy. Usta malowała szminką w kolorze Rouge à lèvres, która wyjątkowo pasowała do jej bladej karnacji. Było w niej coś 'bergmanowskiego". Coś utrzymanego w klimacie schyłkowym z odcienią szarości.


Szła pewnie, delikatnie kołysząc biodrami. Poruszała się z wielką gracją, nawet w niebotycznie wysokich szpilkach. Codziennie wychodziła z domu o świcie. I wracała późnym wieczorem. Lecz jej twarz nigdy nie nosiła śladów zmęczenia, raczej emanowała z niej magiczna siła, która przyciągała wzrok i domagała się uwagi.


A On?...


On...Był od niej dużo starszy, dość zdecydowany i dojrzały. Od paru miesięcy spotykał się z Adele. Była słodko-uprzejma i śliczna. Nie zastanawiał się czy to jest to, czego szukał, do momentu, kiedy szedł w kierunku kina na rue des Vosges i zobaczył kobietę, która wstrzymywała ruch uliczny, rozpuszczając delikatną dłonią swoje puszyste włosy.

Szukała zaciekawionym wzrokiem czegoś nieuchwytnego. Uwielbiała odgadywać pragnienia i ludzkie myśli. I to wtedy ich spojrzenie przelotnie się spotkało. Jego wzrok był wyprzedzający i niezachłanny. Coś nieznanego porwało jego zmysły, wdarło się do jego duszy, spokojnie przechadzając się po zakamarkach wnętrza. Wówczas nie wiedział jeszcze, że ta chwila w jego osobnej egzystencji będzie miała wpływ na dalsze jego życie.


W dżdżysty niedzielny wieczór doświadczył czegoś ważnego, czego nie można było zmarnować i utracić. Czuł, że ona jest właśnie tą kobietą, którą nieustannie i potajemnie chce zdobywać udając, że z tego kiedyś zrezygnuje. Kobiety, które wcześniej spotykał zawsze odchodziły, obarczone wątpliwościami, pobudzone i zawiedzione. A ona...nigdy nie miała w sobie negatywnych uczuć. Oddalała się po to, by tym pewniej go posiąść.


W końcu nadszedł ten dzień. Ten moment, w którym bez wątpienia stwierdził, że traci umiejętność przeżycia w świecie, że natrętne myśli o tym, co się zadziało w jego umyśle odbierają mu powietrze. Nie był to model uczucia opartego na poczuciu bezpieczeństwa i wzajemności. Nic przecież o niej nie wiedział, a mimo to nie mógł zapomnieć.


Poczuł, że chce, by to nienazwane uczucie było czymś więcej, niż tylko snem duchowym. Że pragnie już do końca utrzymać ten stan, dotąd mu nieznany, że nie chce już nigdy czuć się inaczej. Musiał coś zrobić. Utrata obiektu pragnienia odebrałaby mu życie emocjonalne, którego wcześniej nie miał. Uśmierciła jego aktywność. A tego nie chciał, bo tylko wtedy czuł się spełniony.


Chciał przebywać blisko niej, dlatego wynajął ciasny kąt naprzeciwko jej domu. Ciemne poddasze wypełniał wykrochmalony zapach pościeli i farby drukarskiej. W kącie zalegały obrazy i skrzynia z książkami. Ta przestrzeń stała się częścią tej opowieści. Historii, która wyrwała go z nijakości. To miejsce kryło w sobie tajemnice, schowane za szafą. Mały pokój miał blado-zielone ściany i posłodzoną lukrem wykładzinę. Właściwie miał swój urok, bo z okna był widok na kompleks malowniczych kamieniczek i ogródek klubu jazzowego. Wieczorami unosił się zapach wolności, paryskich perfum, a światła neonowych reklam zaglądały bezwstydnie w okna jego pokoju.


Tego wieczoru siedział wtopiony w wiklinowy fotel, kiedy szyba obwieściła swą przejrzystością, że ulewny deszcz przestał padać. Wtedy ją zobaczył. Leniwie czesała włosy, a potem zdjęła bieliznę, którą powiesiła na zmurszałej poręczy od łóżka. Obserwował ją często i z niekłamaną satysfakcją śledził każdy jej ruch. Jej reakcje były spektaklem, jakby czuła, że jest podglądana.


Ceniła w mężczyznach pewność siebie, zdecydowanie i siłę. Ale nie taką, która tkwiła w słabości. Bo ta myśl, idąc za Barthesem, którego popołudniami wertowała przy lampce wina, była podstępem i pułapką. Tak, uwielbiała studiować teksty Pana B. i nasycać się jego słowami, które przemawiały do niej w sposób sensoryczny. Dzięki niemu wnikliwie poznawała wnętrze swoich namiętności, pozostawiając obsesje i lęki w stanie nienaruszonym.


A on - co podkręślała dość dobitnie scena nad fontanną, o której szepnęłam słowo Tee- on śnił o czymś organicznym i namacalnym. Ale zamiast inter-akcji, uporczywie zaprzeczał i wypierał to, co od dawna czuł. Wiedział, że ta kobieta miała w sobie coś z diabolicznej mocy, potrafiącej ujarzmić każdego mężczyznę. Podejrzewał, że ma w sobie seksualną pasję i wrażliwość , jakiej nigdy nie znał i nie doświadczył. Była nieuchwytna i zarazem fascynująca w swej naturalności. Ale uporczywe "Nie" stało się początkiem. Powszechna stała się dla niego strategia zaprzeczenia i zamiany "nie mogę" na "nie chcę". Wolał wierzyć, że ów podmiot jego marzeń po prostu nie jest partnerem relacji, niż przyznać, że ona może go odrzucić albo sztuka ars amandi może się okazać zawodna, czy ułomna.


Widywał ją w towarzystwie artystów i pierwszy raz doświadczył uczucia zazdrości. Wiedział, że jest to cena, którą płaci za monologowanie. W duchu wiedział, że ona czekała na dialog, wyrażała gotowość do współbycia, nawiązania relacji. Z czasem nawet zorientowała się, że za nią chodzi i ją podgląda. Odnajdywała w tym przyjemność i czuła, że jest w tym coś szalenie metafizycznego, podniecającego i symptomatycznego. Celowo nie zasłaniała okien, by w pełnym swietle karmił zmysły i sycił wzrok każdym fragmentem jej filigranowego ciała. Nigdy nie dawała sobą zawładnąć na zasadach wykreowanych przez mężczyznę. Ale potrafiła dobrowolnie umierać dla własnych roszczeń, jednocześnie dając sobie przestrzeń do bycia sobą.


"Dziś powiesz jej, że jestem dla ciebie" - te słowa zastał wypisane na kartce pod drzwiami, kiedy wracał do swojego tymczasowego lokum. Szeptały mu w wyobraźni do ucha, jak powtarzana w kółko kołysanka, podsuwając rozwiązania szalone, bez cienia logiki, czy sensu. Miotał się po domu jak lew w klatce, bo przecież była Adele, która miała względem niego poważne oczekiwania.


- Nie, nie mów mi jak to się skończyło - chwyciła mnie za rękę Tee.


Powiem tylko, że ...


... po kilkunastu latach błagał w myślach o jej utraconą obecność. W niespełnieniu analizował swą wewnętrzną samotność, oswajając jej przyczyny i skutki. Cały kurs popadania w rozpacz przerobił na nowo, a jego ból zastygł w kamiennej architekturze miasta. W powietrzu czuł jeszcze jej zapach, za którym chodził wówczas tygodniami.


12 lat później wrócił do Paryża, by przemierzać miasto w ulewną noc i poddać się strumieniowi deszczu. Kroplom siarczystej ulewy, która miała wypłukać natrętne myśli. Czarne jak bielizna, którą nosiła i jak obsesje, które zabijał w sobie.


Paryska noc była nabrzmiała bezcelowym błąkaniem się i narastającą rozpaczą, ale jednocześnie w tych ciemnych uliczkach ożył mit raju utraconego..