“There are two ways to reach me: by way of kisses or by way of the imagination. But there is a hierarchy: the kisses alone don’t work.”/Anaïs Nin

sobota, 25 kwietnia 2009

******I am gonna shine, gonna shine******


Emocjonalno-liryczna petarda poranka
Klik Klik



JUST FOR TODAY

Just for today
I will not worry what tomorrow will bring
I’m gonna try something new and walk through this day
Like I’ve got nothing to prove
Although I have the best intentions
I can't predict anyones reactions
So I’ll just do my best
I'll put one foot in front of the other
Keep on moving forward
And let God do the rest

I don’t know what’s gonna happen
That’s alright with me
I open up my arms and I embrace the mystery

Just for today
I’m telling the truth like it's going out of style
I'm gonna swallow my pride and be who I am
And I don’t care who don’t like it
I feel the fear but I do it anyway
I won't let it stand in the way
I know what I must do
There’s no guarantee that it’ll be easy
But I know that it’ll be fulfilling
And it's time for me to show improve

It’s okay not to know
Exploration is how we grow
It’s ok to not have the answer
Cuz sometimes
It’s the question that matters


piątek, 24 kwietnia 2009

Esencjonalny scenariusz „dzisiaj”...


Po dniu kociego kwiku, skryłam się pod wiatą przystankową w oczekiwaniu na środek komunikacji miejskiej. Autobus nie nadjeżdżał, więc skuszona aurą wiosenną skierowałam się na Kazimierz. Natychmiast, spontanicznie, bez namysłu. By pomilczeć w duchu i poleżeć na trawie, zastanawiając się nad sensem sensu. Nie szukać odpowiedzi na mądrze zadane pytania. Poczuć bez-wolność w tej niecodziennej eskapadzie.

Pojechałam tam, gdzie jestem ja. Prawdziwie nierealna, delikatna, nie-zachłanna. Na ścianie jasno-popielatego nieba schludne i pulchne chmurki goniły w stronę słońca. Zastygła w atawistycznej sytości , nie czułam głodu, zimna i zmęczenia. W kazimierskim pejzażu chłonęłam to, co krystalizowało się w doskonałym rozkwicie. Melodyjny podmuch wiatru poruszał niesymetryczną zielenią. W tę podróż wyruszył ze mną pisio napotkany po drodze. Beżowy, milczący, z ufnym spojrzeniem snuł się za mną jak zapach Edenu. I przysiadł posłusznie obok, gdy wylegiwałam się na oblanej zielenią ziemi, ożywionej polnymi kwiatami.

Zamknęłam oczy...

Gdybyśmy potrafili być uważni i patrzeć, jak on, ten mądry towarzysz dnia, o którym wiedziałam tylko tyle, że do kogoś należy. Był zadbany, lśniący, ale z nostalgią w oczach... Wiedziałam, że już za chwile za nim zatęsknię - kiedy ja będę tam, a on zostanie tu.

Myślałam o przemijaniu i nieuchwytnej chwili tego popołudnia. O festiwalu „Dwa brzegi” i działaniach Sambora Dudzińskiego, od których niektórzy dostają wypieków na twarzy. Nigdy nie słuchałam takiej muzyki i "białych” głosów, ale oczarowana słowami „Chce do ciebie, nic więcej” miałam w pamięci gęste, soczyste dźwięki piana w początkowej frazie tego muzycznego miodu. „Chcę usiąść i słuchać, być blisko...” Te dźwięki i słowa stały się metafizyczną częścią dnia i rozkwitały w ciągu ostatnich godzin we mnie jak pąki drzew. Nie chciały się odczepić i odejść grzecznie. Zupełnie jak ten zwierzak uroczy. Stały się ilustracyjne, wieloznaczne, podane z tak dużą swobodą, lekkością oraz dreszczem. „To dużo i mało i wszystko...”.Wspomagały mnie w wędrówce na nieznane tereny wtajemniczenia.

Ta podróż stała się antidotum na umęczone błędy codzienności i mijające chwile, które przechowujemy na twardym dysku pamięci... Takie momenty pomagają w budowaniu siebie, przerabianiu spraw, które wymagają przepracowania. Stopiona z bezdźwięcznym powietrzem obserwowałam ten leniwy zgiełk, który zlewał się z ciszą i porywającą dynamiką świata. Kolejny dzień... lecz nie ten sam, bo z nałożonym na widok świata różowym filtrem.

Smakuje mi ta opowieść...


poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Jakość „Ja”...

W obecnych czasach, kiedy w dość przewlekły sposób dokucza nam nieistotność, każdy próbuje nabrać znaczenia, zaznaczyć swoją odrębność, wykazać się w unikalny, nieuchwytny sposób. Czy bycie „jakimś” jest umowną potrzebą, czy wręcz koniecznością w kulturze prowincjonalnej rzeczywistości?

Niedawno dostałam tekst "Mieć to coś, czyli rozważania o stylu”. Pitzo, z którym podskórnie niemal rozumiemy się w odbieraniu uwielbionej przez nas muzyki, w topiku swoim rozpisuje się o poszukiwaniu pazura i charakteru w tańcu. Profesjonalnie, zgrabnie, ciekawie, zaskakująco.

Rozważania swoje zaczyna od słów: „Pewien polski jazzman, podczas swojego pobytu w Stanach Zjednoczonych, a dokładniej – w jednym z Nowo Orleańskich klubów nocnych, podczas improwizowanej sesji muzycznej, usłyszał od jednego z czarnoskórych członków bandu – You Swing Like Brother”… Dla słowiańskiego muzyka, takie słowa w samej kolebce jazzu prawdopodobnie znaczyły więcej, niż setki certyfikatów renomowanych szkół artystycznych…”.

Taki wstępniak jest jak najbardziej słuszny, a dla mnie osobiście sentymentalny i miły. Zwłaszcza, że rzecz przypomina jakby historyjkę z życia mojego taty, zwanego Tito. Zazdroszczę Mu do dziś podobnego uznania w oczach czarnego muzyka, a wyrażonego w jednym zdaniu: „You are one of us & play like brotha" (tak to chyba dokładnie brzmiało). Życzę każdemu równie barwnej anegdoty.

Swego czasu, będąc jeszcze w wieku wczesnoszkolnym, obserwowałam działania ojczulka, kiedy grając pływał swobodnie po falach muzycznych niuansów, generując magiczne rytmy. Pozostawiał tym właściwe dla mojej duszy wrażenia. Jeździłam z Nim po Europie, by tę konkretną, celną i nieustającą kanonadę bębnów obserwować. Wiedziałam już czym jest muzyczny ogień. Każda odsłona inna, ekstremalna, dawkowana z umiarem, dyskretnie i esencjonalnie lub z dzikością, zaostrzającą apetyt na więcej.

Dziś, kiedy myślę o wyobraźni w muzyce, odwołuję się do spontanicznych aktów twórczych. Własnego sposobu wykonawczego, który nadaje jakość, unikalność temu, co artysta (wolę określenie - ten, który coś kreuje), powinien przekazywać. Żeby nie stracić na wiarygodności musi być prawdziwy i konsekwentny w tym co robi. Można poddawać się pewnym zasadom, ale w mojej ocenie mają one jedynie wyznaczyć odpowiedni kierunek. Dziś nie zastanawiam się więc, jak poprawiać parametry wokalne, czy warsztat plastyczny, ale jak w duchu prawdy o sobie ukazać swoją duszę, wnętrze i skalę dostępnych zmysłom przeżyć. W jednorodnym i spójnym klimacie.

Tej odwagi w przekraczaniu siebie wciąż się uczę, by nigdy nie pójść na kompromis z festynem i nie otrzeć się o kicz...


PS. W linku Pickowe wynurzenia godne polecenia ( zwłaszcza dla tancerzy ), do poczytania w wolnej chwili.



sobota, 11 kwietnia 2009

For a break through...

Przykryta chłodnym dreszczem nagiego życia, patrzę na świat zasnuty szarawą jasnością w przeddzień wielkanocny.

Niebo niezdecydowane - czy przepuścić wiązkę promieni słonecznych, czy może spaść deszczem wprost na nasze wydeptane ścieżki wykolejonych myśli.

Przywołuję zapach chwil, w których czułam wewnętrzny spokój...

Mój system duchowy był na tyle stabilny i silny, że nie było w nim miejsca na piętrzące się wątpliwości, tyle ważnych pytań, w których zatapiam się co dnia...

W oddali widzę rozmyte spojrzenia, dłonie, gesty, listy...

Słucham gospel, spijając z tych słów świetlisty przekaz.


Jest w tym mistyka doznań i minionych przeżyć...


"Rise within us...

Rise with healing...healing in your wings

We're ready....

We're desparate...

We're calling...

We're longing... for you... Holy Spirit

For a... break through..."


wtorek, 7 kwietnia 2009

Wiosenna arytmia

Ściśnięta i poukładana jak sardynka w puszce, w wielkomiejskim autobusowym turkotaniu, przemieściłam się do miejsca, gdzie wiatr szeptał najczulsze słowa, a szum liści pieścił zmysły. Nasyciłam przestrzeń brzmieniem wiosennych myśli , zatracając się w monotonii godziny i odgłosach przyrody. Na policzku poczułam elektryczne ciepło. Moja tęcza posprzeczała się ze słońcem, że tak bezwstydnie zagląda w błękit mych przymrużonych oczu. Podziwiałam ten pięknie udekorowany świat i w cichym zatrzymaniu... walczyłam o swoją osobność.


Nie miałam pojęcia w którą stronę zmierzam, ale z hipnotycznym zacięciem szłam przed siebie. Jakiś marzycielski koloryt nadany spotkaniu ze sobą sprawił, ze z mojej przepastnej pamięci, niczym lawa, wypływały wspomnienia. Każde słowo jest śmiertelne i wyraża jakiś porządek, ale szczególność zamknięta w danych chwilach jest wieczna. Dynamika tego popołudnia uzmysłowiła mi co miało i ma dla mnie niezmierzoną wartość. Poświęciłam teraźniejszość przeszłości, by poprzez nazywanie zrozumieć jaka jest...eM; teraz, po przejściu mrocznej i zmaterializowanej lekcji cierpienia. Dojrzalsza? Silniejsza? Zapewne. Wciąż eMocjonalna, eMpatyczna i dostrzegająca najdrobniejsze niuanse codzienności. Zjadłam jabłko, które sobie po drodze zorganizowałam. Czy owoc może definiować świat? Mój tak... zwłaszcza soczysty.


Rozpięta między trawami sztaluga plenerowa pewnie osiadła na posypanym piaskiem podłożu. Barwy palety przejęły władzę nad zmysłami, pozostawiając mnie w ekspresyjnym akcie twórczym. Jednym ruchem mogłam wszystko zamazać, zburzyć i zakłócić wszelki porządek. Chciałam obnażyć jakieś ludzkie wnętrze, sportretować piękno lub ułomność, troskliwie i starannie skrywaną w zastygającej farbie. Jednak polowanie na obiekt żywy, który chciałby 2 godziny spędzić na pozowaniu, zakończyło się fiaskiem. Nienaturalnie powykręcany był tylko pień, ale z nim ciężko się dogadać. W oddali, między drzewami dostrzegłam parę zakochanych. Od razu przyszedł mi na myśl sms, który dostałam 3 dni temu od przyjaciela: „jeśli pocałuje Cię królewicz z homologacją, to nie ma obaw, że zamienisz się w żabę”.


Zamknęłam na chwile oczy, by zobaczyć to co niedostrzegalne. Wzięłam głęboki oddech i w mgnieniu oka ten obraz pokrył się krajobrazem jednolitym. W pejzażu, który powstawał, dojrzałam Nadzieję w pastelowej sukience. Ta nadzieja była we mnie. I w jednej chwili zorientowałam się, że na blejtram uczuć przelałam... siebie. Siebie z całą organiczną zgodą na wszystko, co mnie otacza. Zajrzałam w mechanizm mojego świata, odrzucając sposób dotychczasowego działania. Skostniały on co prawda nigdy nie był, ale wymagał małego liftingu. Martwe rytuały codzienności na wiosnę zmieniają się na naszych oczach. Wychylają się nieśmiało przez okno i chcą nabrać znaczenia, chcą być zauważone. I ja nie chcę być jak Krzysztof Kolumb, który odkrył coś, o czym wcześniej wiedziały miliony.


Zastygłam tak w sytości i pragnieniu, pozostawiając siebie z tymi myślami, gdy nagle zastała mnie szarość wieczoru.


I znikłam pod miękkim płaszczem nocy.