“There are two ways to reach me: by way of kisses or by way of the imagination. But there is a hierarchy: the kisses alone don’t work.”/Anaïs Nin

poniedziałek, 29 grudnia 2008

Praca domowa...

fot. DZID



Są takie spotkania, wydarzenia i chwile, kiedy nie chcemy uronić nic z czaru słów, które docierają wprost do serca, niczym promienie rentgenowskiego słońca. Pamiętam dzień, w którym deszcz chłostał z impetem chodnik, a ja przemierzałam ulicę krokiem śpiewnym, lecz niewyjaśnionym co do celu tej przechadzki. Niebo było już zmęczone, a ja przemoknięta. I znalazłam się w miejscu magicznym, wypełnionym starymi książkami, zapachem wanilii i farby, która zastygła na przylegającym szczelnie do ściany obrazie. Wylądowałam w antykwariacie. Kiedy przeglądałam książkę o XVIII - wiecznych obrazach pastelowych i próbowałam pozbierać rozsypane myśli, do księgarni wszedł profesor, u którego pisałam pracę dyplomową. Lingwista, historyk, filozof i kulturoznawca. Typ niezłomnego poszukiwacza i najbardziej szalony naukowiec jakiego znałam.

Wraz z nim do tego niewielkiego pomieszczenia wtargnęły wspomnienia ze studiów. Nigdy nie wątpiłam w to, że siła słowa zależy i pochodzi od potęgi ducha. Ja marzyłam o jednym. O tym, że kiedy dorosnę zostanę dr Winiarzem. W niewielkim procencie Alfą i Omegą, człowiekiem renesansu, dla którego wiedza nie stanowi żadnej tajemnicy. Przy tak światłej postaci wciąż czujemy się jak w fazie pieluch. Kiedy słuchałam jego wykładów był absolutnym pochłaniaczem uwagi. Opanowywał niepostrzeżenie przestrzeń naszych oszołomionych umysłów. Jego myśli były tak żywe, jasne, tętniące, pełne dowcipu, namysłu i holistycznej spójności. Pasja, żar, zero zniechęcenia i władanie słowem w sposób precyzyjny, jak podczas szermierki, z obowiązkowo wpisaną anegdotą. Ten facet zawsze wiedział co powiedzieć, a komponowanie pracy pod jego okiem przypominało a to podróż w nieznane, a to wędrówkę do rzeczywistości pozazmysłowej. Nie trudno było za tym pójść w zaufaniu oraz pełnym zrozumieniu. W tych słowach, czasem wieloznacznych, lepkich i nieskończonych zaklęte były obrazy, zapomniane zapachy i sam smak. Sprawiał, że moje wewnętrzne zmagania i rozterki egzystencjalne stawały się łatwiejsze do rozwikłania. Przy tym nigdy nie manipulował wolnością, czy organizacją życia według mojej własnej wizji.

Ale...

Zaraz potem zdałam sobie sprawę, że człowiek przez całe życie otrzymuje znaki, wskazówki, jest doświadczany zdarzeniami w strumieniu codzienności. Stają się one zachętą i natchnieniem do zmian. Czy to za sprawą profesora, rodziców, mentora, idola, mężczyzny, kobiety, artysty przyjaciela - geja, czy...architekta marzeń...

Codziennie odrabiamy lekcje z życia. Staram się być czuła na głos we mnie. Jest on tym wyraźniej słyszalny, im bardziej staję się dzieckiem...

Patrzę...

Słyszę...

Oddycham...

I jestem...



fot. DZID

środa, 24 grudnia 2008

Wspomnienie...

***



***


Magiczna Wigilia...

Święta mojego dzieciństwa pachniały choinką, nadzieją i tajemniczością. Przywoływały poczucie bezpieczeństwa, bliskości i trwałości. Bez tego zmęczenia kosmosem, zanurzania się w otchłani problemów. Ciepło domowników i gorący oddech, który malował obrazki z miłości na oszronionych szybach, wprawiały w stan podekscytowania. Wypatrywanie pierwszej gwiazdki na roziskrzonym niebie, było jak nieoczekiwana erupcja światła. Sople lodu miały twarz uśmiechniętych Aniołów. Emocje dyndały jak choinkowe bombki, w których odbijały się jarzące lampki. Za oknem sypał śnieg – gęsty, diamentowy pył. Lekki płatek frywolnie tańczył na wietrze. Ze skrawków myśli budowałam marzenia. Rozbiegany i niewinny wzrok podążał za babcią i jej nieziemskimi smakołykami, stworzonymi według zastrzeżonych receptur. A Mama ubierała choinkę. Najpiękniejszą. Z Anielskim włosem i brokatowymi bombkami. W tle wybrzmiewała kolęda... przygrywana odrobinę nieudolnie na 4 ręce z bratem bliźniakiem. Po domu leniwie kręcił się znudzony kociak i badawczo przyglądał mu się pies, oszołomiony zapachem świątecznych potraw i ciast. Tata przyrządzał złocistego karpia... 


święta... pamiętam, że istniały...



piątek, 5 grudnia 2008

SnowySoul ... wiesz za co. Za cudowne rozmowy o kwestiach trudnych i banalnych, za uświadamianie, że rzetelne i uczciwe poszukiwanie nie jest podróżą w nieznane. I za ten świetlisty piorun w przekazie, za poszerzanie granic, za właściwe reakcje i bezdyskusyjną obecność... No i za dźwięki Ramblin' (wo)man ...


***

czwartek, 4 grudnia 2008

Nieme uczucia

W pewne przenikliwie zimne popołudnie postanowiłam wypełnić organiczną przestrzeń tylko sobą. I...myślami, niesfornie kołaczącymi się po użyźnianej deszczem duszy. To nawet nie był rodzaj pobudzenia motorycznego, ale swoiste sam na sam. A pytania, które zawisły w powietrzu mnożyły się niczym muszki na porzuconym ogryzku. Uciskały, dławiły, domagały się odpowiedzi. Znowu 'odjechałam' jak czerwony autobus, pędzący po usianej znakami zapytania drodze. Kiedy gromadzę w sobie emocje odbijające się od energii wydarzeń, przyjmuję zasadę, że muszę wytrwać w milczeniu. Wolę zbierać zmysłami krajobrazy i utrwalać je w sobie.


Rozmyślania skupiły się wokół prawdy o stanie ludzkiej duszy. Jedynej, niepodzielnej, prawdziwej. Czy pamiętamy w ogóle czym ona jest? Dusza. Ucieleśnienie wnętrza, które niszczeje i wymaga generalnego remontu. Ludzie wydają fortunę, żeby przywrócić w sobie piękno, ale te wysiłki nie przynoszą żadnego rezultatu, bo błyskotką nie odwrócą uwagi od tego, co najważniejsze i niewidzialne. Ducha.


Widząc tylko twarze nie dostrzegamy serc. Nie kupujemy prostych przekazów, zwyczajnych gestów, nie reagujemy na głos innych, bo nasz słuch nie sięga tak daleko.. Czy serca mogą zobaczyć tylko Anioły?


Dalej przemierzam bezludny park. Czas rytmicznie pulsuje, a ja mam ochotę, by zaszy
ć się w opadłych liściach tak głęboko, jak to tylko możliwe. I pomilczeć, odurzając się zapachami resztek jesieni, dotykiem cieni drzew, złotem gasnącego słońca....


Zawsze chciałam ... rozważania przerywa SMS.„Rascwietali jabłoni i gruszy, papłyli tumany nad riekoj, wychadiła na bierieg Pipilanca. Chodź do naleśnikarni...( pipilanca, moje alter-ego)

Junior, stary kumpel, człowiek renesansu i teatru, filmowy partyzant, wywołał mnie z lasu...

Rozmawiamy, będąc super-sobą, naturalnie, jak zawsze, przez 10 lat znajomości. Kiwamy do siebie nawzajem głową. To potakiwanie charakterystyczne dla osób z trylionem dziwnych zainteresowań i plątaniną myśli.

Jest wiele spraw, które tak się kłócą z moim światem – przerywam chwilowe milczenie. Dlaczego w ludziach jest tak wiele teatru? - pytam mojego rozmówcę. A może to lęk, maski szpan?Dlaczego karmienie złudzeniami, pozorami sprawia im taką frajdę? Po co to wszystko?To jakieś nieśmieszne, że tak powiem „wykonywanie sobie jaj”...


Nie rozumiejąc przyczyny, zawieszam nagle głos, przygryzam paznokcia i uśmiecham się niepewnie pod nosem. Kontynuując... Przecież zwykły gest czy rozmowa nie odbierają ludziom magii i tajemniczości...?

Spotykam tysiące twarzy, słyszę miliony słów. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, iż nie istnieją one w oderwaniu od łańcucha powiązań, jaki przy tym powstał. Nic co się dzieje, nie jest przypadkowe. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Każde słowo, gest, wewnętrzne i zewnętrzne wrażenie, pragnienie, intencja, łza, krzywda, żal kształtują moją codzienność. Dlaczego? Dlaczego więc Bóg trzyma mnie za nogi i ostrożnym, ale pewnym ruchem zabiera mnie od tego, czego chciałabym doświadczyć? Może nie jest mi to przeznaczone? Może lepszego życia - z gwarancją i z dostawą do domu nie można sobie kupić, tylko je wypracować?


Przestałam zastanawiać się i mózgować intensywnie jak usprawnić swój pospiech. Ok. Żyjemy na miarę naszych czasów. Raz w szaleńczym biegu i w bezdechu. Raz bezradnie i z podciętymi skrzydłami. Nie. Nie chce powiedzieć, że dopiero wczoraj odkryłam, że w życiu ważne są przede wszystkim emocje i prawdziwe, żywe, palące uczucia. Chce użyć stwierdzenia dosadnego, ale szczerego: Stale sobie czegoś odmawiam, niczym mniszka pacierz w swojej celi. A przecież jestem stworzona i powołana do spraw piękniejszych i wznioślejszych. I co? I guzik z tej egzystencji mam! I stąd pytanie... Czy jest to wynik mojej decyzji - pewnej, świadomej, nieodwołalnej, bo tak postanowiłam? Koniec. Kropka. Czy może wynik tego, ze sobie czegoś zabraniam, postępując wbrew sobie? Emocje, uczucia, zmysłowe wędrówki. Jest ogromna różnica w tym, jak to postrzegamy, a jak tego na co dzień doświadczamy i z jaką intensywnością przeżywamy. Moje ja - raz przekorne, innym razem ironiczne, a za chwile zatopione w kobiecości, domaga się, by ktoś poprowadził je za rękę... Nie proszę o więcej...


Emocjami nie rządzi przypadek, rządzi nimi miłość...
Jest w stanie przedefiniować wszystkie pojęcia i nasze myślenie. A jednocześnie wywrócić całe życie do góry nogami. Wszystko inne przestaje mieć jakąkolwiek racje bytu, traci na ważności; miłość wynosi nas na szczyt, z którego widać całą prawdę. Zobaczy ją tylko człowiek będący w prawdzie, bo wie, co należy czyni
ć... Ale do prawdy trzeba dotrzeć. Do prawdy o sobie, o innych i o otaczającym nas świecie.


Kiedyś przecież powstaniemy na nowo, ulepieni z materiału, który zebraliśmy z miłości.


A w tle dźwięczy „In my mind” ...


"(...)They say if you love something
you've got to let it go
and if it comes back
then it means so much more.
but if it never does
at least you will know
that it was something you had to go through to grow(...)"


...przytakując twierdzeniu, że tylko Miłość potrafi rozpoznać Miłość...